Rytuał
ę Mańka? Tak, to wszystko przez Mańka. To on był pomysłodawcą tego przeklętego rytuału i to on powinien teraz być dręczony wyrzutami sumienia.
- To twoja wina! To twoja wina! To twoja wina! – głos nie dawał chłopcu spokoju.
Jacek po raz trzeci tego dnia, zapłakał. Łzy wielkie jak ziarnka grochu ciekły mu po policzkach i skapywały na kołdrę.
- Nie chciałem, kurwa, ja naprawdę nie chciałem – łkał, szarpiąc włosy na głowie.
Nawet nie wiedział, kiedy zasnął. Matka, która chwilę później weszła do pokoju z wacikami nasączonymi naparem ze świetlika, okryła syna kocem.
6.
Te oczodoły. Puste, ziejące czernią oczodoły. Jacek wpatrywał się w nie z przerażeniem. Mógłby przysiąc, że Niemiec uśmiechał się do niego z satysfakcją, choć było to przecież niemożliwe. Nie posiadał na twarzy skóry ani mięśni, więc jakakolwiek mimika była wykluczona. Miał za to coś innego - ogromny, kamienny kafar, jakiego niewolnicy z obozów koncentracyjnych używali do wbijania w ziemię pali, na których rozciągano później drut kolczasty.
Na stole operacyjnym, stojącym w głębi pomieszczenia, leżały dwie zakneblowane postacie. Ich kończyny za pomocą pasów przymocowano do blatu. Jacek dokładniej przyjrzał się nieznajomym i nagle serce zamarło mu w piersi. Rozpoznał Mańka i Sebastiana. Ogarnęła go wściekłość. Chciał skoczyć na żołnierza, by zatłuc go gołymi rękami, jednak tak jak poprzednim razem, nie mógł się poruszyć. Był sparaliżowany. Obserwował biernie, jak upiór podchodzi do stołu i unosi młot ponad głowę. Jak z ogromną siła uderza w nogi chłopców. Trzask miażdżonych kości odbił się echem od kamiennych ścian celi. Krew trysnęła na mundur. Seba i Maniek wili się jak węże, jęczeli, próbowali wypluć kneble, ale nie byli w stanie. Po kilku ciosach ich golenie oraz stopy wyglądały, jakby ktoś przepuścił je przez maszynkę do mięsa. Jedna szkarłatna miazga.
Ze snu wyrwał go dźwięk dzwonka telefonu. Po omacku sięgnął po leżącą na biurku komórkę. Nie znał numeru, ale odebrał.
- Jacek, tu mama Sebastiana! – głos kobiety łamał się. – Chłopcy… chłopcy mieli wypadek. Są w szpitalu. Jesteś ich najlepszym przyjacielem, dlatego dzwonię, żeby cię poinformować. Rozbili się samochodem, jest z nimi naprawdę źle, właśnie są operowani. Jeśli… Jeśli chcesz, to zadzwoń jutro, powinnam wiedzieć coś więcej. Do widzenia.
Do Jacka jeszcze przez dobrych kilka minut nie dochodziło to, co usłyszał. Jednak kiedy w końcu dotarło, wyskoczył z łóżka i ubrał się na chybcika. Sebastian często podkradał rodzicom auto, ale zawsze jeździł ostrożnie. Był dobrym kierowcą, choć z racji młodego wieku nie miał jeszcze uprawnień. Nie mówiąc nic zajętej gotowaniem obiadu matce, Jacek wybiegł z domu. Pędził w stronę szpitala jak szalony, robiąc jedynie krótkie przerwy na złapanie oddechu.
***
Pani Cielecka, matka chłopaków, siedziała na korytarzu i zanosiła się płaczem. Twarz miała ukrytą w dłoniach. Dookoła niej stało kilka innych osób, których nie Jacek nie znał.
- Dzień dobry – wyszeptał, podchodząc do nich.
Obrzucili go podejrzliwym spojrzeniem.
- Czego tu chciałeś? – zapytał starszy mężczyzna, ubrany w roboczy kombinezon utaplany farbą.
Widać było, że przyszedł tu prosto z pracy.
- To Jacek, przyjaciel chłopców, tato – wyjąkała pani Cielecka. – Sama do niego zadzwoniłam.
Jacek uśmiechnął się krzywo.
- Co z Marianem i Sebkiem? – słowa z trudem przechodziły mu przez gardło.
Staruszek zmrużył oczy.
- Nie wiem, czy powinieneś tu być młodzieńcze, ale skoro Halina sama cię sprowadziła, to chyba mogę powiedzieć. Marian z Sebkiem są w bardzo złym stanie. Wjechali w