Róże w czerni cz-6
Czasu miała aż nadto, ponad godzinę. - Szkoda forsy na taksówkę, pojadę autobusem – mruknęła pod nosem. Czekając na przystanku, kupiła jednego sztucznego storczyka na wszelki wypadek, gdyby Artur zapomniał kupić kwiaty. Przejrzała się w dużej szybie wystawowej, zrobiła kilka grymasów twarzy, strojąc przy tym miny jak dziwoląg – machała storczykiem jak chorągiewką. Na pożegnanie, uśmiechnęła się do swojego odbicia w szybie i ruszyła w kierunku nadjeżdżającego autobusu. – By to szlak trafił. Za niecałe pół godziny, będę podpisywać akt ślubu, a nawet nie wiem, jak on się nazywa – pomyślała i skrzywiła się, jakby wypiła kieliszek piołunu. Przepchnęła się przez grupę stojących pasażerów, pospiesznie wsiadła i zajęła miejsce na samym końcu autobusu. Wcisnęła się w głąb, obitego w czarną skaje siedzenia, tak, aby jej nogi wisząc w powietrzu mogły swobodnie się poruszać. - Właśnie to uwielbiam – myślała i machała wiszącymi stopami. Kiedy autobus na nierównym asfalcie wpadał w jakąś dziurę, Kinga podskakiwała jakby ktoś odbijał nią, jak piłką. Wcale nie myślała odbić biletu za przejazd. Sądziła, że na swój własny ślub, ma prawo do bezpłatnego przejazdu. Tak była rozbawiona jazdą, że nie zauważyła przystanku. Nagle ocknęła się jak wyrwana ze snu, bo zobaczyła na nim stojącą Anetę.
- Panie kierowco, niech się pan zatrzyma! – wrzasnęła na całe gardło.
- Teraz się pani przypomniało, że pora wysiąść? – spytał niechętnie, zatrzymując pojazd.
- Gdyby się pan zatrzymał na przystanku, to z pewnością bym nie zapomniała – odparła uszczypliwie.
- To przystanek na żądanie, dlatego autobus nie zatrzymał się na przystanku – wyjaśniła stojąca obok kobieta.
- A skąd mogłam wiedzieć, że ta pipidówka nie ma normalnego przystanku? – mruknęła nie dając za wygnane.
Wysiadając z autobusu, spostrzegła Artura stojącego przy swoim samochodzie. Stukał palcem po tarczy zegarka; był wściekły, jak osa. Podszedł do niej, kurczowo ujął jej rękę i powiedział podniesionym tonem:
- Posłuchaj, Kinga! Cenię słowność, obowiązkowość, ale nade wszystko punktualność. Dlaczego, się spóźniłaś?! Możesz mi również wytłumaczyć, dlaczego mnie wczoraj nie wpuściłaś do mieszkania?!
Obrzuciła go lodowatym spojrzeniem.
- Nie przyjmuję gości po dwudziestej drugiej! By było jasne, nikogo! Ty też, nie stanowisz wyjątku – wycedziła przez zaciśnięte zęby. Przygryzła dolną wargę i ze zmarszczonym czołem – spojrzała mu prosto w oczy. Artur znał to spojrzenie, nie ukrywając wściekłości – ścisnął jej rękę jeszcze bardziej. - Puść mnie, nie spóźniłam się! Jestem dziesięć minut wcześniej, niż powinnam. Nic na to nie poradzę, że mam pracę, jaką mam. Nie mogę sobie pozwolić na dzień wolnego, bo mnie wyleją.
- To znaczy, że byłaś dzisiaj w pracy? – spytał nieco spokojniej, poluźniając palce.
- Tak! Byłam dzisiaj w pracy – powtórzyła, wyszarpując rękę. - A ty swoje nerwy Arturze, schowaj do kieszeni i uważaj na słowa – pogroziła palcem.
- Możesz wyrażać się jaśniej? Niby, na co mam uważać?
- Na to... Że mogę się rozmyślić i ze ślubu wyjdą nici. No i ma się rozumieć, że pieniądze dziadka, przejdą ci koło nosa – dodała, wzruszając ramionami.
Roześmiał się i powiedział, pełnej ironii głosem.
– Za późno, Kingo. Już nic nie możesz zmienić, twoja wolność kotku, jest w mojej kieszeni, kupiłem ją sobie, za twoje długi. Wyjął z samochodu bukiet storczyków, wręczając jej – upomniał: