Róże w czerni cz-6
– Nie musiałeś, mi tego mówić - odezwała się z wyrzutem.
- Wiem, ale sama się o to prosiłaś.
- Bo zapomniałam…
- Niby, o czym, zapomniałaś? – spytał kpiąco.
- Że cham, pozostanie zawsze chamem – ulżyła sobie.
Zatkały go jej słowa. Przełknął głośno ślinę. Nie ukrywając zaskoczenia, patrzył na nią gniewnie marszcząc czoło, a krew coraz bardziej pulsowała w jego skroniach. Jego spojrzenie przepełnione było złością oraz nienawiścią, a palce kurczowo zaciskały się w dłonie. Kinga stała z dumnie podniesioną głową, zdecydowanym i wyniosłym wzrokiem, patrzyła mu prosto w oczy. Pomimo że nie spuścił z niej oczu, nie drgnęła jej nawet powieka. Ich milczenie przerwała Aneta. Zbliżyła się do Kingi, ścisnęła ją dość mocno za ramię i odezwała się z szerokim uśmiechem.
- Pozwól, że ja spędzę z twoim mężem noc poślubną. Po prostu wyręczę cię.
Artur obrzucił Kingę szyderczym spojrzeniem.
- Takie jest życie, kotku – dodał rozkładając ręce.
Kinga uniosła lekceważąco brwi, a na jej ustach zagościł ironiczny uśmieszek. Podała Anecie bukiet storczyków i powiedziała wyniośle:
- Postaw ten bukiet przy swoim łożu, by na was działał jak viagra. Zdjęła z palca ślubną obrączkę i wsunęła Arturowi do kieszonki marynarki, w której tkwiła biała chusteczka. - Zatrzymaj ją, bo jeszcze nie jeden raz, może ci się przydać – rzekła jakby się nic nie stało. Cofnęła się, do Anety i powiedziała z wielką powagą. – Chociaż nie wiem, jakbyś się starała, nigdy w życiu nie zostaniesz jego żoną. Rozumiesz? Nigdy! – powtórzyła z naciskiem.
Z bukietu, który kurczowo ściskała Aneta, wyjęła swojego sztucznego kwiatka i pobiegła do autobusu, który zbliżał się do przystanku.
Artur stał nieruchomo, a zarazem zaskoczony tym, co się stało. Przez chwilę zdawało mu się, że jest posągiem wyrzeźbionym z brązu, któremu odebrano mowę. Natomiast Kinga pospiesznie wsiadła do autobusu, ze wzgardą spojrzała na ,, męża’’ i odjechała. Artur nadal stał nieruchomo w pośrodku jezdni, wpatrzony za oddalającą się żoną. A gdy autobus zniknął z zasięgu jego wzroku; ocknął się jakby z letargu.
- Do kurwy nędzy! – krzyknął na całe gardło. Z niepohamowaną złością, wyrwał Anecie bukiet storczyków, rzucił na ziemię i podeptał go. Rozejrzał się dookoła, a jego wzrok przepełniony był wrogością, której nie potrafił ukryć. - To twoja wina! – krzyknął do Anety. - To twoja wina, że poznałaś mnie z tą dziwką! Ale pamiętaj, zniszczę ją! Ciebie też zniszczę, bo wszystkie jesteście takie same. Ty powinnaś wiedzieć, że żadna dziwka nie będzie robiła ze mnie idioty – wykrzyknął groźnie. - Ona mnie nie zna, więc nie wie, co ja potrafię. Ale przysięgam, zniszczę ją! Zniszczę i zmiażdżę jak robaka, potem wdepczę w ziemię, by nie było po niej śladu! – syczał ze złości. - Co tak patrzycie na mnie pierdoleni głupcy? Jeżeli myślicie, że powieziecie swoje parszywe dupy moim samochodem, to jesteście najgorszymi idiotami pod słońcem! Zamówcie sobie taksówkę, dupki, i możecie być dumni, że mogliście mi wyświadczyć przysługę! – zarechotał z własnego dowcipu. Zatrzasnął drzwi samochodu, nie zapinając pasów, odjechał w przeciwnym kierunku, co autobus.
Gdy Artur pędził swoim samochodem z mocno przekroczoną szybkością. Kinga odpoczywając na tylnym siedzeniu w autobusie, przyglądała się wsiadającym i wysiadającym pasażerom. Ani przez moment nie pomyślała o świeżo poślubionym małżonku. Wolała oceniać ubiory stojących w pobliżu kobiet, to wydawało się być przyjemniejszym zajęciem, niż zaprzątanie sobie głowy zarozumiałym, chamowatym gburem. Kiedy pojazd zatrzymał się na przystanku, przypomniała sobie, że jeszcze dzisiaj nic nie jadła. Wypiła w przelocie tylko dwie kawy i nic poza tym, nie miała w ustach. Weszła do sklepu samoobsługowego, który miała po drodze, kupiła naleśniki z serem oraz tonik i skierowała się do domu. - Co ja najlepszego zrobiłam? Chyba doszczętnie zasrałam sobie życie odpowiedziała na swoje pytanie. Ale cóż, klamka zapadła i nie ma odwrotu – mamrotała krzątając się po kuchni. Wyłożyła na talerz naleśniki i zaciągnęła się ich zapachem. - Za dużo wanilii - skrzywiła się kwaśno. Już miała usiąść na pobliskim taborecie, jednak się rozmyśliła. Poczłapała do pokoju, usadowiła się w wygodnym, mocno zniszczonym fotelu, bo uzmysłowiła sobie, że ten pierwszy dzisiejszy posiłek zastępuje jej ucztę weselną. Swoją drogą, to z tego Artura niezły cham. Jak mógł tak postąpić? Przecież wypadało,, papierową żonę’’ oraz świadków, zaprosić, chociaż na skromną kawę. Tu się zgrywa, jaki jest wspaniały, ale tak naprawdę, jest najgorszą świnią pod słońcem. Gdy tak pomstowała, uświadomiła sobie jak bardzo bolą ją nogi. Czyżby to była wina wysokich obcasów? Wiedziała, że od pewnego czasu bardzo jej puchły nawet się zdarzało, że miała kłopot żeby założyć jakiekolwiek obuwie. Już od tygodnia się zbiera by pójść do lekarza, ale jakoś nie może do niego dotrzeć. Jak tylko podjęła pracę w markecie, to ciągle narzeka na brak czasu i nie zanosi się, by było kiedykolwiek lepiej. Gdy Kasia wróci z Włoch, będzie jeszcze gorzej. Znowu zacznie ją wyciągać do dyskoteki, lub na koncerty organowe. Będzie musiała, co niedzielę chodzić do kościoła, a nieraz nawet dwa razy w ten sam dzień, jeśli jej brat będzie wygłaszał akurat kazanie. Zastanowiła się chwilę nad zmianą mieszkania. Gdyby w jakieś czynszowej kamienicy, wynajęła sobie niedrogą kawalerkę to chyba lepiej by na tym wyszła. Zdawała sobie sprawę, że Kasia, gdy się dowie o tym nieprzemyślanym ślubie i to jeszcze z fagasem jej kuzynki, to ją chyba szlak trafi na miejscu. Nawet nie wie jak jej o tym powiedzieć i od czego zacząć ten temat rozmowy. Przecież znając Kasię, tak tego nie zrozumie. Ale wcale ją to nie dziwi. Kasia zrównoważona studentka prawa i by było śmieszniej, ma brata księdza. Więc jak może ją zrozumieć, skoro nie ma żadnych problemów. Właściwie, chociażby chciała ją zrozumieć nie potrafi, bo ma zupełnie inne poglądy na życie. A Kinga? Jaka właściwie, jest? Trzeba przyznać, że jest uczciwą dziewczyną, która nigdy nie myśli o sobie. Na pierwszym miejscu, zawsze stawia swoich przyjaciół, a siebie na drugim. Już nieraz, przez swoją łatwowierność, wpakowała się w niezłe tarapaty, nie wiedząc jak się z nich wydostać. Życie ją nigdy nie rozpieszczało, ale też niczego nie nauczyło. Wszystkim na około ufała, bardziej jak sobie samej. Nigdy nikogo nie pytała o radę, tylko zawsze podejmowała swoją własną decyzję. W tej chwili siedząc w fotelu, ani przez chwilę nie pomyślała o incydencie, który się wydarzył przed urzędem gminy. Nic nie obchodził ją zarozumiały Artur, którego widziała trzy razy na oczy oraz jego, przebiegła,, Wampirzyca o twarzy anioła’’. Było jej wszystko jedno, gdzie są i co robią. Ale była pewna, że ma nad Arturem przewagę i nigdy nie będzie tańczyła, jak on zagra. Boże. - A jak nie spłaci mojego zadłużenia, jak przyobiecał? – pomyślała z przerażeniem, chwytając się za głowę. - Przecież ja go wcale nie znam, więc jaką mogę mieć pewność, że uczciwie podszedł do tej sprawy i wywiąże się jak należy z danego słowa? Ale wnet znalazła słowa pocieszenia. - Jeśli nie dotrzyma umowy, zabiję gnojka – rzekła głośno sama do siebie. Spojrzała na swoje obolałe nogi, były jeszcze bardziej spuchnięte. Paliły ją stopy i czuła się jakby wyszła z pokrzyw. - To wszystko przez ten cholerny ślub, mam za swoje – użalała się nad sobą, lekko masując obolałe miejsca. Nagle podskoczyła na dźwięk dzwonka, który dość ostro zadzwonił. Ledwością zwlokła się z fotela, sycząc z bólu, ruszyła wpuścić intruza. Nie pytając, kto tam, energicznie otworzyła drzwi i aż ją zapchało z wrażenia. Stojąc na boso, patrzyła zdziwiona na wieczornego gościa, którego się wcale nie spodziewała. W progu stał Artur. Jedną rękę opierał na framudze drzwi w drugiej trzymał tekturową teczkę, którą zabrał przed trzema dniami.