rozdział I
pielęgniarza.
- Doktor mnie wzywał?
- Tak. Dziękuję Romanie. Możesz zaprowadzić naszego gościa do naszego literata.
- Do Upiora?
- Romanie... - Doktor nabrał delikatnie karcącego tonu - Prosiłem cię abyś nie nazywał tak pana Mariackiego. To bardzo nieetyczne i nieeleganckie.
- Przepraszam doktorze. - Sztuczna skrucha w głosie, już słyszał tą prośbę i ponownie jej nie zignorował. Spojrzał opiekuńczo na gościa. - Proszę za mną panie reporterze!
Gospodarz pensjonatu został sam. Rozluźniony opadł bezwładnie w fotelu, wyciągnął telefon i otworzył plik pod nazwą ''rozrywka''. W gabinecie rozległ się dźwięk dziecinnej muzyki, po czym zakończył ją krzyk ptaków i chrząkanie prosiaków.
- Tak panie szukający prawdy. - psycholog zamruczał pod nosem - Niech pan z nim pogada. Może panu też to pomoże...
Przestrzeń przeszył cyfrowy dźwięk opadającej bomby i trzask rozbijanego szkła i łamanych desek.
- Ha ha! Giń złośliwa świnio! Szlag by to! Jedna została.
Korytarzem ponownie pielęgniarz powrotną drogą prowadził dziennikarza, który przyglądał mu się znad pleców oceniając po wyrazie twarzy pracownika szpitala. Jego zdatność do negocjacji i odporność na dzielenie się informacjami.
- A więc nazywacie go Upiorem? - zapytał spodziewając się większej ilości odpowiedzi niż zadanego pytania.
- Pewnie. Jemu to nawet nie przeszkadza! Śmiał się przez pół dnia jak jeden z pacjentów go tak nazwał. Ogólnie sprawia wrażenie dobrego człowieka. Znam się na tym.
Blondyn uśmiechnął się, bo wiedział już wcześniej. Roman to gadatliwy człowiek.
- Obserwuję już tutaj ludzi od wielu lat. Owszem ma szaleństwo w oku ale żeby był zły? Może psychiatrzy komplikują sprawę. Jak ktoś zawsze kulturalnie odpowie dzieńdobry, dziękuję przepraszam to nie może być zły. Chociaż... Orżnął mnie w karty i to nie jeden raz. Ktoś z takim szczęściem musi mieć plecy u sił nieczystych... Ale przecież nie ma nikogo w szpitalu kto by powiedział coś złego na jego temat. A niektórzy pacjenci są przecież wyjątkowo wrażliwi. Ci ludzie to istne detektory, jesteś chory, masz zły humor, pokłóciłeś się z żoną to oni to wyczuwają! Poważnie panie reporterze. Robią się strasznie nerwowi jak się do nich zbliże, drżą jakby ich przenikał okropny chłód. Dziwne. Nieprawda?
- Tak. Niesamowite...
Oczywiście uśmiechnął się w duszy z sympatii do pielęgniarza jak do dzieciaka opowiadającego o słyszanych krokach świętego mikołaja na dachu. W międzyczasie dziecinny dorosły poprowadził go tylnym wyjściem do ogrodu, minęli grządki kolorowych kwiatów i kilku spacerujących pacjentów, aż zatrzymali się, przed wysokim żywopłotem i Roman sięgnął dłonią do klamki żelaznej furtki i otworzył piszczące wrota do innego świata.
Po drugiej stronie ścieżka prowadziła między gęstymi krzakami i drzewami, które zakryły widok białego budynku szpitalu i jego kolorowego ogrodu. Zanurzyli się na krótki spacer w zieleni aż wypluła ona ich na oświetloną słońcem łąkę, gdzie w depresji odbijało się w ciemnej tafli jeziorka lekko zachmurzone niebo.
Zbliżyli się do ławki skierowanej na jeziorko, tak aby siedzący mógł obserwować, żaby siedzące na liściach lilli wodnych i odgarniające małymi łapkami gęstą rzęsę wodną. National geografic w technikolorze, dźwiękiem przestrzennym, z zapachem i możliwością przeziębienia od wilgoci.
Z daleka zauważyli go od razu, bo był samotnym białym punktem wystawionym na widok na zielonym tle. Oderwany od szpitala a jednak pozostawał jego częścią jaka zapuściła się w zielony teren, który tak naprawdę też był częścią szpitala.
Siedział sam na ławce dla dwóch osób, ewentualnie dla pary z dzieckiem. Wiatr dmuchający od tyłu zarzucił przydługawe włosy na twarz zasłaniając ją i przeszkadzając oczom podziwiać widok jaki się przed nim rozciągał. Siedzący na ławce