Trzy dni temu
Radosław Tomala
Trzy dni temu
Znajoma melodia niosła się w mojej głowie i zatrzymywała, by po chwili znów rozbrzmieć. Dopiero po dłuższym czasie zdałem sobie sprawę, że ktoś dzwoni do drzwi. Rozprostowałem się leniwie na łóżku, przetarłem oczy i sprawdziłem godzinę na telefonie komórkowym. Była dwunasta w nocy.
- Kto to u licha może być? – zapytałem sam siebie, narzuciłem koszulę i zszedłem na dół. W sieni nawet nie próbowałem patrzeć w wizjer, tylko od razu odsunąłem zasuwę i otworzyłem drzwi. W świetle ulicznej latarni dostrzegłem oddalającego się chłopaka. Cholerny dzieciak – pomyślałem.
- Jak cię dorwę szczylu, to ci nogi z dupy powyrywam! – rzuciłem za nim. Odwróciłem się i już miałem wejść do środka, gdy jedną nogą na coś stanąłem. Schyliłem się, by, jak się okazało, podnieść z wycieraczki zwykłą kasetę magnetofonową. Zreflektowałem się przed powiedzeniem kilku przekleństw, a kasetę, jedynie z ciekawości, wrzuciłem do kieszeni na piersi. W domu dokładnie ją obejrzałem. Na plastykowej obudowie, gdzie niegdyś znajdowało się jakieś logo, teraz było pełno głębokich rys. Nawet napis Sony widoczny był tylko przy dobrym oświetleniu i odpowiednim kącie patrzenia. Choć szczerze wątpiłem w to, że kaseta jest nadal użyteczna, postanowiłem odkurzyć stary, od lat nieużywany magnetofon. Przeczyściłem głowicę i sprawdziłem wszystkie kable.
- Oki – powiedziałem i choć znowu zaczynał morzyć mnie sen, założyłem kasetę do magnetofonu. Nacisnąłem play. Ku mojemu zdziwieniu z głośników popłynął męski, częściowo zagłuszany przez trzaski, głos:
„Wpis z dnia dziesiątego października 2008r. Piątek. Jestem zamknięty w piwnicy domu Paterków. Musi być już dobrze po południu, a ten sukinsyn Marek zapewne zrobił sobie sjestę. Nie wiem, co mu strzeliło do głowy z tym eksperymentem. Że też nie mógł go przeprowadzić na jakimś kocie, psie, a najlepiej na samym sobie. Ale niedoczekanie! Jak tylko wypuści mnie z tego ciemnego i śmierdzącego stęchlizną pomieszczenia, przypieprzę mu w tę jego pustą łepetynę, aż wyłoży się na podłodze i może trochę nabierze rozumu. Marek słyszysz?! Przypieprzę ci sukinkocie!”
Głos zamilkł, a z magnetofonu dochodził tylko szum przewijanej kasety. Zastanawiało mnie, kto i po jaką cholerę przyniósł mi ją pod drzwi domu w środku nocy. A najdziwniejsza była sama data wpisu: dziesiąty października.
Nie, to wszystko nie trzyma się kupy. Absolutnie. Znoszona kaseta, nagrana ledwie trzy dni temu. Mężczyzna, którego ktoś zamknął w piwnicy w celu przeprowadzenia jakiegoś chorego eksperymentu. Ale, po co? Chyba… chyba, że ten ktoś został porwany pod pozorem zrealizowania badania i ten drugi, co chciał uprowadzić tego pierwszego… Ale oni wyglądają na znajomych… czyli porwanie odpada… A może, może…
Z zadumy ocknął mnie słyszany już głos, poprzedzony tępym zgrzytem. A więc to jeszcze nie koniec.
„Od ostatniego wpisu minęło najmniej kilka godzin. Nadal leżę przymocowany do metalowego łóżka i z przerażeniem wpatruję się w piwniczne mroki. Nie mogę mówić głośno, bo w domu dzieje się coś bardzo niedobrego. Od paru minut słyszałem dochodzącą z góry zażartą rozmowę. Jeden z głosów należał z pewnością do Marka, drugiego nie rozpoznałem. Wśród tego całego jazgotu wypełnionego wieloma siarczystymi przekleństwami, Bóg mi świadkiem, że usłyszałem strzał broni. Teraz panuje absolutna cisza. I to jest właśnie najgorsze. Boję się tego, co stało się tam na górze i jednocześnie tego, co za chwilę może się stać. Och, jak bardzo chciałbym się uwolnić i stąd uciec. Zobaczyć światło dzienne, móc się poruszać, biegać, oddychać rześkim powietrzem… Chyba odkryłem w sobie klaustrofobię… O tak, z pewnością… Muszę się stąd wydostać!”