Restaurator 9
W garażu, grobową ciszę spotęgował szloch Marcina. Skulił się w kącie i kurczowo zaciskał pięści na ustach aby nie wybuchnąć jeszcze większym płaczem. Nie wytrzymał i szloch zamienił się w głośne męskie zawodzenie. Nikt nie śmiał się odezwać, nawet ranny Kieta zapomniał o zgruchotanym kolanie i ze współczuciem spoglądał na młodego człowieka, któremu jeszcze kilkanaście minut wcześniej chciał złamać kark. Cygan nie mógł zapomnieć o rozmowie telefonicznej, która na dobre przypieczętowała ich los. Zrozumiał to nawet Gruby, bo zaczął wtórować Marcinowi cichym szlochem, współczując chłopcu, dziewczynie i sobie.
Dawid zamarzł, trzymając przy uchu milczący telefon spoglądał w pustkę. Gdyby nie głośny płacz Marcina i ciche zawodzenie Grubego, może dałoby się usłyszeć dźwięk podobny do trzask mrozu skuwającego szybę podczas nagłego spadku temperatury. Serce zatrute nienawiścią, nagle stało się twarde jak kamień. Znikło ostatnie ciepło jakie miało w środku, pozostawiwszy do podtrzymania życia w ludzkim ciele tylko kruchy i podatny na wpływy mózg, który przestał odbierać jakiekolwiek bodźce z zewnątrz. Świat przestał istnieć a restaurator na chwilę stracił swą tożsamość, póki z pustki nie wyrwało go nawoływanie jego imienia. Ile razy w jednym życiu można oszaleć?
- Tak bardzo muszę się napić. – słowa pełne zmęczonego egoizmu przedarły się przez męskie łzy. Czarny nie mógł oderwać wzroku od butelki. Niestety nie uniosła się w jego kierunku. Potrzebował ludzkiej ręki a nie zdolności telekinetycznych. – Dawid!... Dawidzie!... DAWIDZIE!
Krzyk nic nie dał. Nawoływany wsłuchiwał się w milczący telefon i spoglądał na świat którego nikt nie widział poza nim. Myślami błądził po pustyni mijając po drodze, coraz rzadziej spotykane zielone oazy. Kierował się ku samemu środkowi piaskowego pieca, miejsca którego unikały nawet skorpiony, bo nie było tam nic poza samotnością, śmiercią, amnezją i ogniem, który wypali z umysłu nawet te bolesne wspomnienia.
- Spójrz na mnie do jasnej cholery! – oczy pozostałe martwe. Czarny obniżył ton i jak trener do niesfornego psa, wydał stanowcze i twarde, pewne siebie polecenie. – Podejdź do mnie a dam ci to czego potrzebujesz!
Pies zrobił nieśmiały krok w kierunku trenera. Kazał mu podejść bliżej i nachylić się. Ucho Dawida znalazło się blisko ust Czarnego. Jego wargi zaczęły się ruszać wydobywając szept jak melodię dziecięcej kołysanki z niezrozumiałymi słowami. Widok, zasłoniły plecy pochylonego nad Czarnym Dawida ale to i tak nic by nie zmieniło. Żadne ludzkie oko nie dostrzegłoby cienia jaki prześlizgnął się z ust gangstera do ucha restauratora. Pochylony przymknął oczy jakby nagle ogarnęła go lekka przyjemność, otworzył je i natychmiast odwrócił się i spojrzał na Cygana. Zbliżył się do niego nie spuszczając wzroku przypominającego oczy głodnego wilka obserwującego przywiązaną żywą przynętę wiszącą na wysokości pyska. Wystarczyło tylko podejść i ugryźć. Dawidowi coś zmąciło głowę. Coś, o silniejszym wpływie na człowieka niż instynkt głodu na wilka. Drapieżnik zastanowiłby się trzy razy, czując ludzki zapach i zwyciężając pragnienie, uciekłby od pułapki unikając wpadnięcia do wilczego dołu. Cygan zachowywał się jak przynęta. Wiedząc, że nie ma szans na ucieczkę udawał martwego licząc na to, że drapieżnik nie tknie padliny.
Dawid przeszukał kieszenie Cygana i wyciągnął jego telefon. Przeglądał przez jakiś czas listę połączeń, zatrzymał się przy jednym z numerów dłużej przyglądając się jak zahipnotyzowany opisowi rozmówcy, po zdającej się trwać w nieskończoność chwili milczenia. Nagle zerwał się i podszedł do szafki narzędziowej. Po walce wręcz jaka się tu odbyła, już panował chaos a teraz zwiększył się jeszcze bardziej, kiedy szuflady razem z zawartością wylądowały na podłodze. Z rozsypanych narzędzi Dawid wybrał długi majzel i ciężki młot. Chwycił za szmaty Kietę i przeciągnął go ze środka garażu, pod ścianę. Wszyscy wodzili za nim wzrokiem, przerażeni, spodziewając się najgorszego, a on zostawił rannego pod ścianą jak niepotrzebny worek śmieci i wrócił na środek pomieszczenia, gdzie Kieta przykrywał swym ciałem kratkę ściekową. Majzlem podważył metalową pokrywę i usunął ją. Ostrzem narzędzia sięgnął dna, przytrzymał i uderzył młotem. Zadudniło, kiedy metal odbił się od betonu. Kilka uderzeń i przecinak stanął w pionie, dewastator uchwycił młot oburącz i biorąc głęboki zamach uderzył w niego z całej siły. Powtórzył to kilka razy aż trzonek ledwo co wystawał znad podłogi, zaczął uderzać w boki a drobinki betonu zaczęły pryskać po twarzach zgromadzonych wokół coraz większej dziury. Dawid upadł na kolana i gołymi rękoma zaczął wygrzebywać odprysknięte grudy betonu. Przyniósł metr i sprawdził głębokość i szerokość dziury. Wyszedł na korytarz i znikł, powrócił po chwili z miną zamyślonego rzemieślnika, stanął nad zniszczoną podłogą i rozwinął cały metr i ponownie sprawdził głębokość. Marcin ze łzami w oczach dźwignął się ze swego konta i zbliżył się do zapracowanego Dawida.