Restaurator 8
Cały dom sprawiał wrażenie domku letniskowego o lekkiej konstrukcji dachu i piętra, ale parter miał grube ściany i luksusowe wyposażenie. To nie by z pewnością dom rodzinny, tylko melina dla nowobogackiej młodzieży. Spojrzał z tarasu na podjazd, przez gruby, wysoki mur chroniący imprezowiczów przed wścibskimi oczami, dojrzał na dole ciurkającą fontannę i ścieżkę, którędy przed chwilą przyszli. Musi schować gdzieś sypiący się samochód Grubego. Byle nie w garażu, gdzieś daleko stąd, najlepiej głęboko w lesie a potem wystarczy zaczekać. Przyjdą na pewno kiedy zajdzie słońce. Czuł to w kościach. Albo raczej w swym zatrutym jadem sercu.
***
- No i co będziemy siedzieć w Lipach jak te kury na grzędzie? Tamten facet przesadził. To wariat! Musimy się bronić. Ale sami! Szef to załatwi! – Kieta przedrzeźniał głos osoby wywołującej strach jak dzieciak naśladujący głos swych rodziców – No kurwa pięknie. Ale na kogo my wyjdziemy? Na mięczaków do chuja! A wiesz przecież, że na to nie wolno sobie pozwolić. Do końca życia nam to będą wypominać. Daliście się wydymać jakiemuś podrzędnemu pomywaczowi. Sami powinniśmy go szukać...
- Gdzie szukać!? No powiedz gdzie? - Cygan siedząc za kierownicą miał już dosyć narzekania kolegi. - Sam słyszałeś. Policja go nie może znaleźć! To co? My go sami znajdziemy?
- No a co mamy siedzieć z założonymi rękami?
- Trzeba było narzekać u szefa jak była okazja!
Wreszcie zrobiło się cicho. Podróż samochodem i tak była męcząca bez kłótni, Kieta przeklinał ciągle pod nosem a Cygan przecierał zmęczone niewyspane oczy. Ostatnia noc była najgorszą w ich krótkim ale burzliwym życiu. Nagle Cygan sięgnął do schowka, wyciągnął jakiś przedmiot i rzucił Kiecie na kolana.
- Chcesz się bronić? To masz. Przestaniesz teraz marudzić?
Kieta podniósł ciężar z kolan i uśmiechnął się od ucha do ucha. Wyciągnął magazynek z pistoletu, sprawdził pojemność i włożył z powrotem, zabezpieczył broń i wcisnął za pasek spodni.
- To rozumiem. Od razu czuję się jak mężczyzna.
- Szkoda, że wczoraj wieczorem go nie miałeś.
- Cygan! - obrażony wybuchnął jak petarda - Pierdol się kurwa! Sam wczoraj lepiej nie wyszedłeś. Panikowałeś jak stara baba.
- Wszyscy spanikowaliśmy! – oddał cios słowny o tej samej sile - Trudno. Już tego nie cofniemy. Stało się. Nie mówmy więcej na ten temat.
Mogli sobie nie mówić na TEN temat, ale nic im to nie dawało. Obrazy wczorajszej nocy wracały im do głów w każdej chwili, czy mówili o czym innym, czy próbowali zająć głowę czymś błahym jak zabawa zapalniczką, wypicie puszki piwa, wypełnienie PIT-u, pożegnanie z matką przed jej śmiercią, szczere oświadczenie się dziewczynie, troska o kolegę który znikł niewiadomo gdzie. Nic nie było ważniejsze od TEJ rzeczy.
- A ty? – Kieta zadając pytanie klepnął się po pasku uderzając wierzchem dłoni w stalową powierzchnię pistoletu ukrytą pod bluzą. Dało się usłyszeć twarde stuknięcie dające odwagę słabemu mężczyźnie.
Cygan obrzucił kolegę oskarżającym wzrokiem jakby podejrzewał go o chorobę psychiczną. Podniósł tylko róg marynarki aby pokazać tkwiący za paskiem ten sam model broni.
Pędzili samochodem uciekając przed wczorajszym dniem. Chcieli aby jak najszybciej nastało jutro. Poniedziałek. Nowy tydzień. Można by naprawić co popsuło się w poprzednim tygodniu ale to było tylko niedzielne życzenie, bo nazajutrz każdy już myśli w całkiem innym trybie. Byle do soboty.
Na razie udało im się opuścić tylko centrum miasta. Brudnym budynkom i kolorowym szyldom z ukrytym żądaniem ''kup mnie'' miejsca ustąpiły samotnie ocalałe drzewa, pola kapusty, rzepaku, żyta czy innych roślin odżywiających się spalinami uciekających od cywilizacji aut i tych które tam wracały, żeby właściciele samochodów mogli konsumować to co wypluwa z siebie miasto.
Wreszcie znikły również pola a zaczęły pojawiać się zielone łąki z krowami leniwie żującymi pokarm, który wysypał im pod kopyta sam Bóg. Tutaj zjechali z autostrady, wjechali w tunel wydrążony w gęstym lesie, który wypuścił ich na zielony teren gdzie wyrosły domki jednorodzinne jak grzyby po deszczu. Rozsiane nieregularnie w terenie. Każdy przybrał inny kształt i kolor, byle nie być podobny do sąsiada.
- Nareszcie. - Po długiej przerwie ciszę przerwał Kieta, tym razem nie miał agresji i dumy w głosie - Wreszcie odpoczniemy. Nienawidzę miasta. Cieszę się, że zostawiliśmy je daleko w tyle.
- Poważnie? Zostawiliśmy w tyle wszystko? - Cygan jak zawsze złośliwy, rzucił zdaniem niezrozumiałym dla kolegi kiedy otworzył pilotem bramę i zatrzymali się przed garażem tuż obok fontanny. Mieli już wysiąść, kiedy Cygan uderzył dłonią w kierownicę i przeklnął głośno i siarczyście.
- Co jest? Nic nie powiedziałem!
- Szlag by to...Mamy pustą lodówkę. Musimy zawrócić i skoczyć się jeszcze do sklepu.
- Zaczekaj, pójdę do kibla - odparł Kieta spoglądając z obrzydzeniem na chłopca z fontanny.
Wysiedli razem w paskudnych humorach, obaj udawali przed sobą, że są twardzi a ledwie co trzymali się na nogach, wykończeni fizycznie i psychicznie.
Otworzyli drzwi i niespodziewając się niczego przeszli korytarzem do salonu mijając szafę garderoby i kuchnię. W salonie stanęli jak wryci, nie mogli uwierzyć własnym oczom. Gruby siedział związany na krześle, z zalepionymi ustami i wzrokiem pełnym bólu i błagania. Z trudem wciągał powietrze przez zatkany nos. Dusił się.
Kieta skoczył do niego, chwycił za łysą czaszkę i nie bez trudu zerwał plaster z ust przyjaciela. Ten, z wdzięcznością zaczął łapczywie wciągać drogocenne powietrze nie będąc w stanie odpowiedzieć na żadne z zadawanych serii pytań przez zaskoczonych przyjaciół: Co ty tu robisz? Co ci zrobił? Kto cię przywiązał? Gdzie on jest? Po kilku głębokich oddechach, wreszcie wydał z siebie pierwsze, krótkie słowo.
- Ojciec...dziew...czyny...jest... - nie dokończył, bo coś przyciągnęło jego uwagę za plecami przyjaciół.
- Jestem tutaj.
Stał w drzwiach salonu prowadzących do wyjścia i celował do nich z dubeltówki. Wyszedł z szafy garderoby kiedy minęli go nieświadomi niczego i zaskoczeni odnalezieniem zaginionego przyjaciela, nie usłyszeli kroków za plecami ani dźwięku naciągnięcia cyngla.
- Spodziewałem się was trochę później. Ale nie ukrywam, że cieszę się widząc was wszystkich trzech razem.
Dwóch nowo przybyłych, nie odwróciło się do chwilowego gospodarza ich domu zagadującego ich głosem, który godziny wcześniej zahipnotyzował Grubego do posłuszeństwa. Na nich to nie podziałało jak na słabszego psychicznie przyjaciela. Zmroził im na ułamek sekundy krew w źyłach ale strach jaki wywołał dodał im nagle skrzydeł i zamienił się w agresję.
Kieta zareagował pierwszy i pociągnął za sobą upartego przyjaciela. Sięgnął za pasek i wyciągnął broń, równocześnie pchnął Cygana w kierunku schodów prowadzących na taras i do wyjścia. Niezamierzenie pociągnął również Grubego, który przechylił się niebezpiecznie do tyłu, zawisnął na chwilę na tylnich nogach krzesła, a po chwili runął na podłogę, przygniatając sobie ręce. Przewracając się znów uratował sobie życie, bo kiedy tylko Kieta i Cygan pochyleni nisko skoczyli do schodów. Dawid z satysfakcją wystrzelił jako pierwszy. Nie wierzył w to, że nie będą stawiać oporu, właściwie to na to liczył. Dlatego nacisnął spust z chłodnym uśmiechem na ustach. To nie było jak rano w barze. Teraz, było mu wszystko jedno gdzie trafi. Chciał żeby się bali i cierpieli, jeżeli komuś odbierze znowu życie trudno!
Śrut przeleciał nad Grubym, obok pleców robiącego unik Kiety i rozbił wiszący na ścianie telewizor. Chłopcy nie pozostawili agresora bez odpowiedzi. Pierwszy strzelił Kieta, z boku i na oślep byle, odstraszyć wroga, wycofać się do schodów i pchać przed sobą otępiałego jeszcze Cygana. Ten, obudził się po tym jak jego kolega otworzył ogień. Sięgnął również za pasek i idąc tyłem wymierzył ale za późno. Mężczyzna schował się za sofą i to ona przyjęła kule dla niego przeznaczone.
- Cygan! Rusz się - Kieta musiał wrzaskiem przebić się przez odgłosy wystrzałów człowieka, który wściekł się na mężczyznę mającego czelność zaatakować go we jego własnym domu. Kieta wlazł na pierwsze schody i pociągnął kolegę za plecy, który nie przestawał ostrzeliwać sofy.
Ogień na chwilę ucichł, Dawid natychmiast wychylił się zza sofy, wycelował ale nie strzelił. Chłopcy nerwowo tłoczyli się na ciasnych krętych schodach. Gruby leżał na ziemi związany i darł się ze strachu i bólu w niezrozumiałym dialekcie. I tak nikt go nie słuchał. Mężczyzna, wstał i zbliżył się do schodów. Uciekający byli już w połowie drogi na górę. Wystrzelił. Nie mógł pozwolić na to aby mu uciekli. Drewniane stopnie poszły w drzazgi a odłamek zranił również nogę Cygana. Zraniony krzyknął wściekle.
Dawid wystrzelił drugi raz, pozostał bez amunicji więc błyskawicznie przeładował i wszedł w korytarz prowadzący do garażu. Znalazł się dokładnie pod Kietą, który wciągał rannego kolegę po schodach, miał zamiar wynieść go na taras a tam uciec prosto w las.
Piętro niżej, w korytarzu dokładnie pod ich nogami, Dawid wymierzył strzelbę w sufit i nacisnął spust. Razem z hałasem wystrzału, posypał się gips i drzazgi. Kieta przeklął i próbował pociągnąć kolegę po podłodze jeszcze szybciej, który zaczął się drzeć z bólu kiedy zauważył krew ciągnącą się za nim od początku schodów. Kolejny strzał i kolejna dziura w podłodze, pomiędzy nogami przerażonego ale wciąż wściekłego Cygana. Kieta spojrzał do tyłu, zostało tylko kilka metrów, da radę, chociaż kolega zdawał robić się coraz cięższy. W chwili kiedy spojrzał za siebie, w kierunku drzwi na taras, drogę ewakuacyjną odciął mu wybuch kolejnego gejzera. Pod nimi Dawid zdążył już przebiec na koniec korytarza i cofając się do nich, pakował w sufit następną porcję ołowiu. Przeładował broń pewną siebie dłonią, bez cienia zdenerwowania i stresu, miał ruchy płynne jakby ćwiczy to od miesięcy. Kolejne dwa wystrzały, kolejne dwa kroki bliżej chłopców którzy zatrzymali się na środku korytarzu nie wiedząc gdzie iść. Cofać się do schodów czy brnąć przez dziurawą podłogę do upragnionego wyjścia? Kieta zareagował i wybrał trzecią możliwość, wyrwał broń rannemu koledze i uzbrojony w dwa pistolety, wycelował w miejsce gdzie, jak zgadywał mógł stać napastnik. Naciskał oba spusty na zmianę. W domu rozniosła się istna kanonada, wybuchającego prochu w łuskach i kul przebijających drewnianą podłogę i kruszących płyty gipsowe. Trwało to długo póki strzelający nie opróżnił magazynków, kiedy zabrakło mu amunicji podał jedną broń siedzącemu na podłodze Cyganowi i kazał przeładować, sam zrobił to samo. Ręce im obu drżały, ale pomagając sobie przekleństwami i ponaglaniem jeden drugiego, naładowali broń i ponownie Kieta wymierzył w podłogę pod sobą ale nie otworzył ognia tylko zaczął nasłuchiwać. Z parteru dało się słyszeć tylko zawodzenie unieruchomionego w salonie Grubego, na piętrze jęczał Cygan ściskając krwawiące udo. Kieta ciężko oddychał, serce waliło mu jak oszalałe, tylko to słyszał najmocniej i najwyraźniej. Spróbował dojrzeć coś przez te duże dziury wystrzelone przez strzelbę od dołu, ale korytarz pod spodem był słabo oświetlony, drzwi były przymknięte a łazienka była bez okna, więc na dole panował półmrok. Za to u góry, przez szklane drzwi na taras wpadało do korytarza naturalne światło. Kieta zdał sobie właśnie sprawę z tego, że z dołu jest przez te dziury na pewno dobrze widoczny i jeżeli do tej pory zachowywał zimną krew, nagle przypomniało mu się po co tak naprawdę przyszedł do tego domu. Poczuł nieznośny ból wywołany przez parcie na pęcherz.