Samael
Łukasz skończył papierosa. Wyrzucił niedopałek do kosza i wyjął z kieszeni paczkę miętowych gum. Jedną z nich włożył sobie do ust i zaczął intensywnie żuć. Stał przed blokiem swojej dziewczyny Marty i czekał na nią, wpatrywał się w okna na klatce schodowej. Kiedy zobaczył jak zbiega usta same ułożyły mu się w uśmiech. Dziewczyna wyszła i pocałowała go. Odwzajemnił pocałunek i skierowali swe kroki w stronę przystanku autobusowego. Po drodze minęli dwa kruki dziobiące coś dziwnego przy śmietniku. Marta przystanęła i zaczęła się przyglądać ptakom.
- Co one jedzą? – Spytała nie będąc pewną. Łukasz lekko się nachylił, by lepiej się przyjrzeć.
- Jakieś mięso.
- Niedobrze mi. Chodźmy już. – Marta silnie pociągnęła Łukasza. Chłopak nie stawiał oporów. Poszedłby za nią nawet do piekła. Nie zdążyli zrobić kilku kroków, kiedy jeden z ptaków zaatakował Łukasza. Usiadł mu na karku i mocno wbił dziób. Chłopakowi wydawało się, że czas się zatrzymał w miejscu. Poczuł silne ukłucie rozrywające mu szyję, następnie poczuł jak dziób wchodzi w jego wnętrze. Przepłynęła przez niego fala gorąca. Znowu wszystko zaczęło się poruszać, chociaż nie spostrzegł nawet, że stanęło na moment w miejscu. Z transu wyrwała go Marta silnie ciągnąca go za rękę. Zdawała się nie zauważać faktu, że przed chwilą on został zaatakowany przez to wstrętne ptaszysko.
- Rusz się, bo się spóźnimy.
Łukasz złapał się za kark. W miejscu, gdzie powinien mieć ranę nie wyczuł krwi. Pojawił się jedynie niewielki wzgórek na skórze. Kruków pochłaniających mięso już nie było, nie został też nawet ślad po ich pokarmie. Podeszli na przystanek. Po kilku minutach podjechał ich autobus. Wsiedli i pojechali.
W autobusie sprawdził jeszcze czy ma przy sobie bilet na mecz. Kiedy namacał go w kieszeni uśmiechnął się w duchu. Chciał powiedzieć Marcie, że wieczorem idzie popatrzeć jak jego ulubiona drużyna zdobywa tytuł mistrza Polski, jednak wiedział, że jej to się nie spodoba. Nie lubiła kiedy chodził na mecze. Zawsze mówił, że idzie z kolegami na piwo, albo na kręgle. Dopiero po fakcie opowiadał jak było na stadionie. Ona zawsze wiedziała kiedy kłamał, jednak nie mówiła mu o tym. Mimo, że martwiła się za każdym razem kiedy szedł na mecz to nie chciała zabierać mu tej przyjemności.
Tłum szalał jeszcze wychodząc ze stadionu. Kibice zwycięskiej drużyny mieli co świętować. Trzeci rok z rzędu ich piłkarze pokazali prawdziwą klasę zdobywając mistrzostwo kraju. Po wyjściu ze stadionu Łukasz odłączył się od tłumu. Wracał sam, jego koledzy jechali jeszcze na imprezę, na którą on nie miał ochoty. Nie lubił sam wracać nocą, głowie nie lubił okolicy stadionu. Na jego drodze było kilka miejsc, w które normalnie ludzie się nie zapuszczają. Mógł oczywiście wybrać dłuższą drogę i ominąć park. Jednak uznał, że nic złego mu się nie stanie. Tak wspaniały wieczór nie mógł się zakończyć źle. Przecież nie codziennie widzi się koronację mistrza, a tym słodsze jest to uczucie, gdy kibicuje się temu mistrzowi od dziecka. Szedł myśląc jak to wspaniale i ile radości mu przysporzył ten niezwykle udany dzień. Kiedy tak rozmyślał ktoś zastąpił mu drogę.
- Dawaj kasę! – Krzyknął barczysty mężczyzna w kapturze.
- Nie mam ani grosza. – Powiedział Łukasz starając się ominąć typa. Nagle coś mocno pchnęło go z tyłu, poczuł jak traci grunt pod nogami. Przewrócił się i wylądował twarzą w kałuży. Odwrócił głowę i zobaczył już nie jednego, ale czterech gości stojących nad nim.
- Co, już nie jesteś taki twardy? – Rzucił jeden z uśmiechem – Nadal jesteś spłukany, czy już zmieniłeś zdanie?
- Macie, bierzcie wszystko, tylko zostawicie mnie w spokoju! – Krzyknął Łukasz rzucając w nich portfelem. Oni jednak nie planowali odejść. Jeden z ciemnych typów złapał portfel i przejrzał zawartość.
- Na brak kasy to mi nie wygląda. Chłopaki tu jest ponad stówka. A telefonu też nie masz? – Koleś zaczął się śmiać ze sw