Restaurator 4
oblemami w domu i pracy, przychodzi na chwilę odetchnąć przy posiłku, wychodzi i mówiąc dowidzenia, mimo tylu problemów udaje mu się wydobyć na zewnątrz ten drobny wyraz wdzięczności.
Akurat ci klienci, prości robotnicy, byli „dość” wylewni w tym co czują. Jeżeli człowiek który przeżuwając o kilka kęsów za dużo na jeden raz, z pełnymi ustami w publicznym miejscu mówi głośno: „No Kurwa! Zajebisty ten kotlet!”. Wtedy jestem pewien, że mówi szczerze i wybaczam brak kultury na który z reguły jestem bardzo wrażliwy. W tych okolicznościach szczerość wydała mi się po prostu cenniejsza od sztywnego savoir-vivre. Bezwiednie pojawił się uśmiech zadowolenia na mojej twarzy. Ten stan utrzymałby się do końca dnia nawet długo po tym kiedy robotnicy opuścili już dawno lokal obiecując wpaść jutro o tej samej porze. Niestety został jeszcze ktoś.
Grubas, jak go złośliwie nazwałem, przesiadł się natychmiast spod baru do stolika kiedy zwolniło się miejsce. Nie zdążyłem nawet sprzątnąć stołu. Oparł ramienia o brudny blat i przyglądał mi się z tym swoim głupim uśmieszkiem jak zbieram brudne talerze i sztućce i wycieram mokrą ścierką plamy tłuszczu. Nawet nie raczył się cofnąć kiedy śmigałem szmatą tuż pod jego nosem. Musiałem go przeprosić. Osiadł głębiej na krześle i spytał z niecierpliwością w głosie:
- Te.. ale dasz mi coś do jedzenia?
- Jeszcze trzy minuty – nie odrywałem oczu od pracy – Karczek dochodzi na grillu, frytki będą lada moment. Cierpliwości
- Aha… Kiedy to zrobiłeś? Przecież zbierasz gary po tamtych chłopach
- Wykorzystałem moment pańskiej nieuwagi podczas konsumpcji zupy.
Byłem pewien, że nawet na trzeźwo miałby problem za mną nadążyć. Nie nadawałby się do pracy w kuchni. Nie nadawał się do jakiejkolwiek pracy. Ciekawe czym się zajmował na co dzień? Widzę go pierwszy raz i po kilkunastu minutach już go oceniłem i spisałem na straty. Chyba jestem zbyt surowy.
- Zupa była ok. ale to woda. Potrzebuję coś konkretnego. Mięsa. Dużo mięsa. Dajesz mi te…
- Smacznego – przerwałem mu stawiając przed nim talerz z parującym jeszcze mięsiwem, złocistymi frytkami i kolorowymi surówkami. Natychmiast oddaliłem się za bar.
- Nareszcie! – obrzucił talerz wzrokiem i w jednej chwili zmienił się z byle jakiego człowieka w coś co nawet wstyd nazwać zwierzęciem. Bo tylko człowiek może upaść aż tak nisko.
Nie miałem zamiaru mu się przyglądać. Ale niestety zerknąłem i nie mogłem oderwać od niego wzroku. Zamurowało mnie zdziwienie i obrzydzenie.
Odsunął sztućce i ręką sięgnął po frytki. Wcisnął pośpiesznie garść do ust i zaczął przeżuwać nie zamykając buzi. Mając jeszcze pełne usta, oburącz sięgnął po tłusty i gorący jeszcze stek. Przybliżył go do twarzy i zatopił w nim zęby jak pies. Odgryzł spory kęs, który wystawał mu spomiędzy warg. Pomógł sobie palcami. Przeżuł kilka razy i próbował wcisnąć sobie jeszcze więcej. Surówki już się nie zmieściły, spadły powrotem na talerz. Żuł coraz wolniej jednak dalej zagarniał z talerza to co mu wypadło. A wypadało mu wszystko i wszędzie. Jedzenie nietknięte wymieszane z jedzeniem na wpół przeżutym wylądowało na stole, na jego ubraniu i na podłogę. Talerz opustoszał więc przestał mielić gębą, beknął, przymknął oczy i w jednej chwili zasnął, siedząc obsypany tym co jadł. Jak świnia. Zbliżyłem się do niego niedowierzając, że mógł zasnąć tak szybko. Może dostał zawał?
- Ej! Ty! – Zniknęły konwenanse. Jakoś „Proszę pana” nie mogło mi przejść przez usta. Grzeczność nie pasowała do widoku jaki przedstawiał przede mną ten człowiek. Szturchnąłem palcem w ramię. Chrapnął tylko głośno i szarpnął głowę do góry, ale nie otworzył oczu. Śnił więc żył. Powinienem poczuć ulgę a jednak westchnąłem zawiedziony. W przypadku choro
Najpopularniejsze opowiadania
Inne opowiadania tego autora