Restaurator 4
ż zdzierasz szkliwo. Szybko się uzależniasz. A im dłużej używasz tym więcej kuku w głowie. No i masz przesrane… To co robimy?
Wyrwał mnie pytaniem z zamyślenia. Marcin wybrnął z naprawdę wielkiego gówna, sam bez wsparcia rodziny. Zastanawiałem się kim by był gdyby spędził dzieciństwo w normalnych warunkach. Zaszedłby na pewno dalej ode mnie. Siła i mądrość, rzadko idzie w parze. On miał obydwie cechy, zabrakło tylko gruntu do rozwinięcia szczęśliwego życia. Czy brakowało jeszcze czegoś? Wiary? Szczęścia?
- Dawaj. - Wyciągnąłem pustą dłoń. Oddał mi woreczki a ja zbliżyłem się do śpiącego dealera i ostrożnie odchyliłem jego kurtkę. Poszukałem kieszeni i wcisnąłem mu towar z powrotem na miejsce. Ponownie wyciągnąłem dłoń w kierunku Marcina i spojrzałem na niego w oczekiwaniu.
- Dawaj resztę. Przecież woreczków z tym ziołem było więcej! – niedoszły złodziejaszek zawiedziony sięgnął do kieszeni i bez cienia wstydu oddał mi towar ukryty za kucharską bluzą. Oddałem go śpiącemu właścicielowi, a ten pogrążony w błogiej bezświadomości nadal nie wiedział nic o tym co się wokół niego dzieje. Nie wie nic o upadku, o zgubieniu narkotyków wartości kilkuset złotych, o tym jak wcisnąłem mu je z powrotem do kieszeni.
- A teraz posprzątamy i zapomnimy – jak powiedziałem tak zrobiłem. Delikatnie strzepnąłem resztki jedzenia z ubrania kompletnie obojętnej mi osoby, która siedziała w mojej restauracji. Tylko to mogłem o nim myśleć: klient jak każdy inny. Ktoś kogo trzeba nakarmić i po nim sprzątnąć. Marcin nie mógł się ruszyć z miejsca. Spoglądał na mnie zdziwiony, jak na kolanach włażę pod stół i wycieram podłogę między nogami… jakby go nie nazwać to jednak klienta. Przetarłem podłogę wodą z mocnym środkiem chemicznym o cytrynowym zapachu. Gówno to dało. Od chwili pojawienia się nowego gościa śmierdziało alkoholem, wilgocią i coś jakby pleśnią? Czy tak śmierdzi lenistwo?
Wreszcie skończyłem, a kiedy wróciłem z zaplecza aby schować wiadro i mopa Marcin dalej spoglądał to na dealera, to na mnie. Czułem jego wiercący wzrok na moich plecach kiedy myłem ręce przy kuchennym zlewie. Były czyste jak zawsze a jednak szorowałem je uparcie, aż zaczęły szczypać.
- No o co ci chodzi? – zerknąłem na niego przez ramię i myjąc ręce odpowiadałem na niezadane pytania – Co powinienem według ciebie zrobić? Zgłosić to na policję? Spójrz na niego! To kretyn! Ale na pewno nie jest sam. Ma kolegów, nie tak tępych jak on. Posiedziałby za handel ale nie jego koledzy. Pewnie dostałbym od niego pozdrowienia zza krat. Minimum to byłaby rozbita szyba i spray na ścianie. Policja gówno jest w stanie zrobić! I nic nie zrobi dopóki na ulicach włóczy się młodzież, która nie wie co z sobą zrobić i łapie się czegokolwiek by zapomnieć gdzie się jest. Z tym się nie da walczyć. Tych ludzi nie da się naprawić. Rozejrzyj się na zewnątrz. W okolicy są budynki nadające się tylko do rozbiórki a nie do remontu. Tak samo jak Ludzie!
Zapadła cisza. Jak zawsze kiedy nagle wybuchałem złością zupełnie niespodziewanie. Mój młody przyjaciel był już do tego przyzwyczajony. Wiedział, że zaraz zrobi mi się głupio i będę próbował udawać, że nic się nie stało. Wstydziłem się mojej słabości. Wiedział o tym dlatego po chwili uśmiechnął się i powiedział spokojnym głosem:
- A w Krakowie… niedawno odrestaurowali XVIII wieczną kamienicę. Jest jak nowa. Widziałem zdjęcia w gazecie! – Jakbym słyszał przedszkolaka chwalącego się kolegom nową, drogą zabawką.
Parsknąłem śmiechem. Młodzieńcza wyobraźnia poniosła go znacznie dalej niż mogłoby to zrobić moje niespełna półwieczne doświadczenie. Był nie tylko silny psychicznie i mądry jak na swój wiek. Miał coś co ja już utraciłem. Miał wiarę w ludzi.
- Marcin. Pomyliłeś
Najpopularniejsze opowiadania
Inne opowiadania tego autora