Restaurator 4
by wezwałbym karetkę i problem z głowy. Odpowiedzialność spadłaby na służbę zdrowia. Chociaż trup w restauracji to nie jest dobra reklama. Nawet jeżeli wysiadłoby komuś serce a nie udławił się kością, ludzie zaczęliby kojarzyć miejsce nie z miłą atmosferą ale wspominaliby: „A tu właśnie, umarł kiedyś jakiś facet”.
Jak na razie to ja miałem problem z pijanym, który po tym jak go szturchnąłem zaczął powoli przechylać się na bok. Widziałem to a jednak nie zareagowałem. No bo kto chciałby go dotknąć? I tak bym go nie utrzymał. Ciężki jak cholera, brudny i śmierdzący wódką. Po prostu przyglądałem się jak osuwa się na bok, spada z krzesła i upada bokiem na ziemi. Usłyszałem plasknięcie kiedy policzek uderzył o kafelkę. Obudził się? Nie. Przez otwarte usta zaczął głośno chrapać.
- MAAAARCIN! Chodź na moment! Musisz to zobaczyć! – wydarłem się na cały głos. Facet nie zareagował. No bo po co? Przecież to nie jego wołałem więc spał sobie smacznie dalej.
Chłopak przybiegł z zaplecza prawie natychmiast, zwolnił krok kiedy zobaczył człowieka leżącego na ziemi. Stanął obok i przyjął tą samą pozycję co ja. Wsparł ramienia na biodrach ale w przeciwieństwie do mnie na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Wyglądaliśmy jak turyści w muzeum oglądający skamielinę dinozaura. Przy czym, ja dorosły zastanawiałem się jak nisko może jeszcze upaść gatunek homo sapiens. Młody, pewnie się zastanawiał jak taki kolos dawał sobie do tej pory rady utrzymywać równowagę tylko na dwóch tylnich łapach.
- Przestań szczerzyć kły. Pomóż mi go lepiej posadzić z powrotem na krześle, ale będzie lepiej jak oprzemy go o ścianę, żeby nie wyrżnął znowu o glebę.
Tak też zrobiliśmy. Ale nie bez wysiłku. Na „raz ,dwa, trzy” unieśliśmy go z podłogi. Trzymałem go pod pachami a Marcin cały czas szczerząc zęby chwycił go za łydki. Stękaliśmy i zaczerwieniły nam się twarze ale udało się. Oparłem grubasa o ścianę tak jak planowałem. Niech śpi. Pierwsze co chciałem zrobić to posprzątać ten syf jaki został na stole i pod nim. Nienawidzę nieporządku, tym bardziej, że mógł ktoś w każdej chwili wejść. A taki widok odpycha. Może lepiej będzie…
- Marcin, zamknij na razie drzwi i zasłoń żaluzje – odwróciłem się do chłopaka. Klęczał w miejscu gdzie upadł grubas. Przyglądał się czemuś uważnie. Podszedłem.
- Co jest?
- Wypadła mu jak tutaj leżał – Marcin już się nie uśmiechał. Nabrał poważnego wyrazu twarzy. Zerknąłem na ziemię. Kilka małych przeźroczystych woreczków z białym proszkiem i inne z suszonymi zmielonymi liśćmi.
Skoczyłem do drzwi jak oparzony. Przekręciłem klucz obróciłem wywieszkę „Nieczynne” i opuściłem żaluzję. Kurcze miałem rację od początku! Nie byłem zaskoczony a jednak ręce mi zadrżały. Nie z nerwów. Ze złości. Nawet u mnie! W takiej dziurze. Nie da się uciec od syfu tego świata. Myślisz, że jesteś bezpieczny? Otóż nie. Nigdy nie ma tak źle, żeby nie mogło być gorzej. Zacisnąłem zęby. Trzeba to po prostu przeczekać. Jak zawsze. Opanowałem złość i wróciłem do Marcina. Zagarnął wszystkie woreczki i wstał. Przebierał i układał sortując je na dłoni z miną znawcy
- Haszysz i amfa.
- Skąd wiesz?
- Po prostu wiem – oderwał wzrok od dłoni i spojrzał na mnie z lekkim zażenowaniem. Wyczuł pytanie jakie cisnęło mi się na usta i wyprzedził moje słowa – Nigdy nie brałem, bo nie było mnie stać. Ale inni brali dlatego wiem o co chodzi. Haszysz nie jest taki zły. Mocniejszy od papierosów ale nie ma po tym kaca jak po tym białym gównie. Miesza ludziom w głowach. Chodzisz nakręcony jak nigdy. Mógłbyś góry przenosić, ale to zgubne uczucie. Nie śpi się przez całą dobę, nie chcę się jeść. Tylko pijesz i pijesz. Wargi aż pękają. Długo nie zasypiasz, a jak już to zgrzytasz zębami a
Najpopularniejsze opowiadania
Inne opowiadania tego autora