Restaurator 4
im nie był. Robił się coraz bardziej podobny do mnie.
- Marcin. Przepraszam. Nie wiem co we mnie wstąpiło – delikatnie. Budziłem go przecież z głębokiego snu.
- Nie ma sprawy – nie oderwał się od pracy. Nawet na mnie nie spojrzał, po prostu gadał do opadających do kosza łupin z cebuli – Wiem, to nie jest zabawa. Zachowałem się jak dzieciak.
- Nie, to ja zachowałem się jak dzieciak. A ty… jeszcze jesteś dzieckiem. To moja wina.
Spojrzał na mnie raz i drugi. Wcześniej płakał. To było widać, ale momentalnie zrobił się poważny. Oczy wyschły i nabrał troskliwego wyrazu twarzy.
- Źle się czujesz? – zapytał.
- Nie. Bo co? – oczywiście czułem się rozpruty jak worek po cebuli leżący obok Marcina.
- Źle wyglądasz. To może idź już do domu, a ja pozamykam – dzieciak zamienił się w rodzica.
Kiwnąłem głową, a właściwie opuściłem ją po prostu ze zmęczenia. Oparłem brodę na piersi i westchnąłem. Nie miałem sił już odpowiadać więc odszedłem bez słowa. Kiwnąłem tylko ręką na pożegnanie, przebrałem się i wyszedłem na zewnątrz. Wsiadłem do samochodu i włożyłem klucz do stacyjki. Przekręciłem, ale silnik tylko zakaszlał i wyzionął ducha. Stary wysłużony samochód, którym jeździłem po towar zawiódł mnie w chwili, której najbardziej go potrzebowałem. Roześmiałem się w ciemnościach a w następnej chwili z zaciśniętymi zębami i dłońmi na kierownicy wycisnąłem z oczu kilka łez. Oparłem czoło o kierownicę. Chryste! Drugi raz w tym tygodniu! Czy ja oszalałem?
Wylałem cały ból na kierownicę, która nigdzie mnie nie skieruje. Stałem w martwym punkcie. Samotny od dzieciństwa. Z pretensjami do rodziców że nie byli dość przewidywalni. Do Boga, że nie dał im wystarczająco dużo rozumu aby stwierdzić, że z niektórymi problemami człowiek sam sobie nie poradzi. Widziałem tylko złe.
Moment! Co ty człowieku opowiadasz? Zawsze czułeś się źle ale jakie są fakty? Masz cudowną córkę! Masz szczerego przyjaciela! Nie pijesz. Nie ćpasz. Masz pracę. Ludzie cię szanują. Na co ty jeszcze narzekasz? Dziś pokazałeś, że jesteś twardy. Okazywanie siły nie musi być złe jeżeli czynisz to w szlachetnych pobudkach. Tylko agresję trzeba opanować bo to ona prowadzi do złego. Kim jesteś? Twardzielem! Dawałeś sobie dotąd radę. Dasz radę dalej. Odpocznij. Dziś był inny dzień ale wytrzymałeś.
Poszedłem na tramwaj. Spacer mi dobrze zrobił. Głowa trochę ochłonęła ale nic nie poprawiało mi humoru jak przyglądanie się ludziom na przystanku. Ich twarze zawsze mówiły mi w jakiej żyją błogiej nieświadomości poczucia upływu czasu. Jakby nie mieli żadnych poważnych problemów. Albo moją skazą było to, że nie potrafiłem myśleć jak inni. O spóźniającym się tramwaju, rozładowanej baterii z komórki, nadciągającym deszczu, wandalach niszczących wiaty przystankowe, politykach z plakatów i modelek lub modelów z reklam. Nic nie znaczące bzdury.
W tramwaju usiadłem naprzeciw starszego mężczyzny. Kiedy siedzenie ugięło się pod moim ciężarem wydało bardzo głośne skrzypnięcie. Chciałem wygodnie się usadowić i kręciłem tyłkiem w jedną i drugą stronę jak kwoka siadająca na jajkach. Wywołało to istną symfonię skrzypnięć. Mężczyzna naprzeciwko spojrzał na mnie i uśmiechnął się.
- Skrzypi! – miał bardzo zniszczony piskliwy głos
- No! Faktycznie. Skrzypi. – odpowiedziałem jak do dziecka i już wiedziałem, że nie posiedzę sobie w ciszy. Starszy mężczyzna szukał kogoś aby pogadać. Ludzie w tym wieku chyba zdają sobie sprawę ze zbliżającej się śmierci i zaczepiają byle kogo. Chyba chcą być pamiętani przez jak największą liczbę osób. Pamięć o nich zapewni im zbawienie czy jak?
- Skrzypi jak u nas w całym kraju no i w moich kościach. He, He –zaskrzeczał. Musiałem nadstawić ucha aby zrozumieć co mó
Najpopularniejsze opowiadania
Inne opowiadania tego autora