Restaurator 4
;wił. Zauważył to, więc wskazał mi palcem bliznę na swej szyi. – Rak krtani. Wycieli mi kawałek. Paliłem od młodego jak lokomotywa no i zapłaciłem za to. He, He.
Nie mogłem powstrzymać się od uśmiechu. Co za sympatyczny człowiek! Dopiero co byłem zniechęcony rozpoczęciem rozmowy z narzekającym na życie starcem. A tu nagle nie mogłem się doczekać co jeszcze mi powie ciekawego.
- Wiesz co? Pierdolnołbym se setkę!
- No! Ja też. Najlepiej z dziesięć – skłamałem. Wódka nigdy mi nie pomagała. Wzmacniała ból a nie łagodziła. Powiedziałem tak bo po prostu chciałem poczuć z nim męską więź. Mimo iż był o wiele starszy, nieznajomy i z innego świata. Mogłem się o tym natychmiast przekonać. Siedziałem na pojedynczym siedzeniu, tyłem do kierunku jazdy. A on, naprzeciw, zajmował miejsce przeznaczone niby dla dwóch osób. Ale kto to projektował? To chyba dla otyłych albo matki z dzieckiem. Dwie dorosłe osoby się tam nie zmieszczą. A jednak przylazł jakiś facet w moim wieku w skórze i z teczką. Pcha się na to miejsce obok staruszka.
- No posuń się pan!
Przyjrzałem się facetowi. Nie był inwalidą, ani emerytem, w ciąży też raczej nie. Więc czego się tak pchał? Mój „kolega” został przyciśnięty do szyby. Spojrzałem na obcego jeszcze bardziej wnikliwie. Jeszcze nigdy nie widziałem oczu tak pełnych złośliwości. Nie wiem. Czy Cygan wyzwolił we mnie aż tak negatywne uczucia? Jedno spojrzenie i go już znienawidziłem. Co więcej nienawiść przełożyłem na słowa.
- Ten pan, – wskazałem na dziadka - już bardziej nie schudnie!
Nie podniosłem głosu, nie przeklinałem i nie obraziłem obcego. A jednak czułem jak wypływa ze mnie energia która mówiła obcemu: Nie wkurwiaj mnie bo cię zdepczę. Nie odpowiedział. Oddalił wzrok i spojrzał w pustkę jakby mnie nie usłyszał, jakby go nie było. Obaj siedzieli więc ściśnięci jak sardynki w puszce. Starzec wysunął się na zewnątrz i nachylił się w moim kierunku. Siedział zaledwie opierając pośladki na tym co łaskawie mu pozostawił sąsiad.
- Lubisz cicho ciemnych? – spytał głośno. Wiedział, że tamten go słyszy.
- Kogo? – o co mu chodziło?
- Kapuś! Mówię ci poznam takiego z kilometra. Nie patrz na niego! Nie rozmawiaj z nim! A już na pewno go nie słuchaj! Wmówi ci kłamstwa! – nie poruszył głową ale jego gałki oczne powędrowały na bok, w kierunku „teczki”. Zrozumiałem. Mężczyzna żył jeszcze w świecie socjalizmu. Nie da się wyrosnąć z tego co wpajano ci w dzieciństwie. Dziadek nie był wariatem, ale normalny też nie był.
- On jest po ich stronie! – tak! Niewątpliwie zwariował. Ale przestałem się tym przejmować bo nie pozwolił mi nad tym pomyśleć. – Wracasz z pracy? Pewnie do domu, do żony?
- Nie. Jestem rozwiedziony
- I co, baby nie masz? To źle! A ja byłem trzy razy żonaty! I wiesz co? Wszystkie mnie denerwowały ale i tak bym się jeszcze ożenił. Ale mój czas już się powoli kończy. Wysiadasz tu? – faktycznie, to był również mój przystanek. Wyciągnął do mnie dłoń – Pomóż mi wstać bo sam nie dam rady.
Wziąłem go za rękę i razem wysiedliśmy z tramwaju. Z trudem zszedł po stromych stopniach. Musiałem go naprawdę mocno trzymać. Chociaż chyba sam tego bardziej potrzebowałem niż on. Puścił moją rękę kiedy stanęliśmy na chodniku. Nagle nie poznałem go. Ze zgarbionego nagle się wyprostował. Niby nieistotne a jednak coś mi tu nie pasowało. Czy ja zwariowałem? Poprawił krawat i otrzepał marynarkę i spodnie. Wyciągnął do mnie rękę na pożegnanie. Podałem mu swoją a on złapał ją oburącz i ścisnął mocno. Za mocno jak na jego lata a jednak nie tyle mocno aby zadać mi ból. Po prostu poczułem go.
- Ja, idę w przeciwnym kierunku – jego głos nie był już tak zniszczony, słyszałem go bardzo wyraźnie. Wpływ świeżego
Najpopularniejsze opowiadania
Inne opowiadania tego autora