Reset
– Powinniście bez problemu mnie znaleźć śpiącego na łonie natury. Na samym jej futerku.
Łapię Basię od tyłu za piersi. Ręcznik, którym jestem zawinięty, poruszył się.
– Zabieraj łapska, nie zasłużyłeś.
– Biorę, co moje.
– Nie twoje, skoro wolisz futerko natury zamiast mnie gładziutką.
– I po co to przekomarzanie, pchełko?
Załącza jej się tryb uległy i namiętny.
– No chodź – mówię.
Biorę ją na ręce i niosę do sypialni. Patrzę w zielone oczy, na malutki nosek i lekki kuszący uśmiech.
– Ale ty jesteś śliczna, koteczko.
W sypialni moja stopa wita się małym palcem z nogą łóżka.
– Ała, kurde! Szlag!
– Hahahaha! – śmieje się ze mnie zaraza.
Wypuszczam ją z rąk na wyro, odbija się jak piłeczka.
– Zaraz nie będziesz się śmiała.
Siadam i masuję girę. Basia przestaje się śmiać, a ja cieszę nią oczy.
– Niefajnie długo cię nie widzieć, ślicznotko – mówię.
– Musisz się teraz dobrze przyjrzeć. – Zdejmuje koszulkę.
– Przyjrzę się z bliska.
Zapominam o palcu.
Leżymy. Patrzę na las za oknem.
– Chcesz zobaczyć tę polanę? – pytam.
– Możemy iść. Ale wcześniej kawy bym się napiła.
– Ok.
Zabieram do łazienki telefon. Sprawdzam nieodebrane połączenia, smsy i wiadomości na WhatsAppie, potem Fejsa, Insta i Twittera. Zawroty głowy prawie ściągają mnie z klopa. Ale nie odpuszczam.
Wpisuję w Google ‘wilk’ i szukam grafik. Te w moim śnie były większe. Wpisuję też ‘pierwotny żubr’ i wyskakuje podobne bydlę jak ten mój.
Coraz bardziej kręci mi się w głowie, w końcu wymiotuję.
– Co mi jest, kurde?
Nie poddam się. Płuczę usta, siadam na podłodze i szukam dalej. Łudzę się, że w końcu się uodpornię.
Szukam zdjęć byka. Ten mój był sporo większy od zwykłego i rogi miał inne.
– Jak był prażubr, to może był też tur? – wpadam.
Te w necie wyglądają podobnie, to musiał być tur.
Czuję się jeszcze gorzej. Odkładam telefon. Łykam powietrze i próbuję nie zemdleć. I jak mam funkcjonować, jak pracować?
– Muszę iść do tego lekarza – mówię do siebie. – Dzisiaj miałem iść na badania.
Nawet Mała zapomniała. Puka do drzwi łazienki.
– Sławek, idziemy?
– Już wychodzę.
Dźwigam się z podłogi, myję twarz w zimnej wodzie i wychodzę. Telefon zostawiam przy pralce. Nigdy się z nim nie rozstawałem i dbałem jak o dziecko swoje ukochane, a teraz gardzę jak czymś wstrętnym.
Na dworze jest ładniej niż wczoraj. Idziemy za rączkę. Wygłupiamy się jak młodzi zakochani, tylko deczko stuknięci. Popychamy się, podstawiamy sobie nogi, wrzucamy szyszki za kołnierze. Muszę uważać z doborem siły. Kiedyś pchnąłem kruszynkę za mocno i wleciała w pokrzywy. Odwdzięczyła się błyskawicznie. Wrzuciła mi w gacie szyszkę i zapaliła kopa. Dobrze, że zatrzymała się na pośladku, a nie we wrażliwszych rewirach.
– Słyszysz ptaki? Nieźle, co? – pytam.
Baśka patrzy na mnie zdziwiona.
– Zawsze miałeś gdzieś, jak mówiłam, że ładnie śpiewają.
– Wczoraj zacząłem zwracać uwagę. Kurde, nie mają ust, tylko dzioby, nie mogą ich układać jak my, a wyśpiewują takie melodie, zmieniają tony i tak dalej. Słyszysz tego, jak napieprza pięknie?
– Naprawdę jesteś chory. Albo dojrzewasz.
– To romantyzm, wieśniaro.
Dochodzimy do ścieżki.
– A tej co? – pyta Basia.