Reset
Trzęsę się z zimna. Spałem jak zabity. Później pewnie rozwali mnie przeziębienie wszech czasów.
Zaczyna świtać. Prażubra nie ma. Po puszczy ani śladu. W porównaniu z nią las wygląda jak park albo jak drzewa między grobami na cmentarzu.
Aż smutno jakoś.
– W mordę, całą noc tu byłem.
Myślę o mojej świntuszce. Ależ się musi martwić.
– Powrót do przyszłości.
Zrywam się i pędzę w stronę ścieżki. Jest! Po kilkunastu minutach między drzewami, w brzasku, wyłania się osiedle, niczym zaginione miasto Majów.
Co za ulga.
Basia wrzeszczy, kiedy słyszy mnie przez domofon. Dobrze, że jest w domu, bo nie wziąłem kluczy, wyszedłem przecież na chwilę.
Jestem brudny tak samo, jak we śnie. Mam też te same zadrapania. Lunatykowałem? Nie wiem, jak to wytłumaczyć i nie mam teraz na to siły.
Mózg potrafi płatać figle i tyle.
– Sławek!
Wskakuje na mnie. Przywiera tak, że dynamitem bym nie oderwał.
– Dusisz mnie, babo!
Zeskakuje i wyprowadza cios w bęben.
– Opf! – Zginam się w pół.
Od razu dostaję kopa w zadziec, prostuję się.
– Co ty!?
– Gdzie byłeś!? Jak ty wyglądasz?!
– W lesie przecież.
Łapię tę małą pchłę i zanoszę do sypialni. Rzucam na łóżko, ale natychmiast się podrywa. Nie odczytuje mojej tęsknoty jak trzeba.
Pracuje w trybie wojowniczym, nie romantycznym.
– Co się z tobą działo!?
– Zabłądziłem w lesie.
Próbuję się zbliżyć. Odskakuje.
– O nie, nie bratku! Gadaj, co się z tobą działo. Niebo i ziemię poruszyłam! Byłam na policji!
– Na policji? Po co?
– Gadaj!
Szykuje się, żeby znowu mi przylać.
– Zaraz wszystko wyjaśnię. – Unoszę łapska, poddaję się.
– I wio do łazienki, śmierdzielu!
– Najpierw zjem, bo zdechnę.
Myję się i opowiadam, że chciałem tylko poleżeć, ale zasnąłem głęboko. Basia siedzi na sedesie i obdzwania wszystkich, daje znać, że się znalazłem.
Wycieram się i próbuję zwrócić jej uwagę. Prężę się, wyginam, a odwracając się prawie pacam w głowę swoją najważniejszą kończyną. Ale Mała jest za bardzo przejęta, żeby to odczytać jak trzeba.
– Głupi jesteś. – Strzela mnie w poślad.
– Csss! – Zapiekło.
– Szukaliśmy cię, niektórzy wzięli psy – wyrzuca z pretensją.
Policja olała sprawę, bo od zniknięcia nie minęły dwadzieścia cztery godziny. Wyobrażam sobie tropiącego ratlera Hanki i yorka Kuby. Śmieję się i dostaję w łeb, bo Małej nie jest do śmiechu.
– Widocznie nie trafiliście na polankę.
– Trafiliśmy na całe mnóstwo polan i polanek. A ilu spotkaliśmy dziwnych ludzi. Przytulali się do drzew, leżeli na liściach.
– Świrów nie brakuje.
– Obeszliśmy tylko połowę. Kuba tak zaplanował poszukiwania, żebyśmy niczego nie pominęli.
– To w końcu surwiwalowiec. – Czuję zazdrość.
– Szukaliśmy do późnej nocy. Z samego rana mieliśmy szukać dalej. Wysłał mi mapę, co już sprawdziliśmy.
Basia odpala komputer, a mnie znów kręci się w głowie. Awersja do elektroniki nie minęła.
Fajnie, że w lesie czułem się wybornie. I przynajmniej pospałem.
– Stanę z tyłu – mówię.
Oglądamy mapę. Na przeszukanym terenie nie widać polany. Zdjęcia satelitarne też jej nie zdradzają, widocznie jest za mała. Ale wiem, gdzie się znajduje, mniej więcej. Na pewno tam, gdzie szukali.