Reset
Dobrze myślałem, że osiedla nie ma. Pewnie nic nie ma. Widać śnię o odległej przeszłości. Może cała Polska to las? Pewnie nie ma jeszcze Polski. Zero ludzi albo bardzo mało. Tylko Malbork, Frombork, Gniezno, jakieś grody otoczone fosą, coś takiego.
Gówniany byłem z historii.
Kretyńskie myśli. Wszystko przez to, że to takie prawdziwe. Słyszę najdrobniejszy dźwięk, nawet ziewanie komara. I powietrze smakuje świetnie, świeżo jak nigdy.
Mózg jest niesamowity. Stworzył każdy szczegół.
Rozglądam się, sam nie wiem za czym. Mam dość. Chcę się obudzić i wrócić do Basi, ale szczypanie tu i ówdzie i trzepanie w pysk nic nie daje.
Łażenie nie ma sensu. Siadam na powalonym drzewie.
– I co teraz?
Do zachodu słońca jeszcze trochę, ale w gęstym lesie mrok zapada szybciej i ciągnie od niego chłód. Koszulka i krótkie spodenki marnie grzeją.
– A co, jeśli przeniosłem się w czasie?
Śmieszne, ale pomysł zostaje w głowie. Wszystko przez realność tego snu.
– Ale muszę mocno spać.
Jeśli przeniosłem się w czasie, hipotetycznie oczywiście, bo wiadomo, że to bzdury, to doszło do tego na polanie. Wracam tam. Po co tu siedzieć. Osiedle nie istnieje, a las pewnie ciągnie się aż do Adriatyku i Morza Śródziemnego.
Tylko jak teraz znaleźć polanę? Jest coraz ciemniej i straszniej, nic nie widzę. Próbuję iść tak samo.
I lipa.
– Gdzie ja w ogóle jestem?
Czuję mrowienie w dupie, jak wtedy, kiedy zgubiłem się mamie. Zapomniane uczucie, które żywo wraca.
– To ciekawe.
Widać jest w nas pełna gama emocji. Niektóre nigdy nie wychodzą na wierzch, ale są w środku, uśpione na specjalne okazje.
W tym lesie nie da się nie zgubić! Księżyc słabo świeci, chmur jest za dużo. Słychać coraz więcej, a widać coraz mniej.
Czuję podmuch skrzydeł jakiegoś wielkiego ptaka, przelatuje tuż nad głową.
– O żeż w ryj. – Kucam.
Ostatni koszmar śnił mi się w dzieciństwie. I chyba nigdy tak realny. To pewnie od tych problemów ze snem i zdrowiem.
Coś na przemian pohukuje, popiskuje, szeleści i łamie gałęzie.
– Zaraz narobię w gacie.
Kawałek dalej dociera do mnie, że to nic nie da. Równie dobrze mogę kręcić się w kółko.
Lepiej znaleźć schronienie.
– Łatwo powiedzieć – szepczę.
Myślę, żeby zagrzebać się w liściach i liczyć, że nic mnie nie zeżre. Dziwne, że do tej pory jestem cały. Co to za durny sen?
Wpadam na inny pomysł.
– Wlezę na drzewo.
Na drzewie bezpieczniej, choć w liściach pewnie trochę cieplej.
– To sen przecież.
Wybieram liście.
– Co to?
Wielki kształt przede mną. Serce wpada w panikę, zaraz rozerwie mi klatę albo ucieknie dupą. To coś szeleści, zbliża się, a ja nie mogę się ruszyć ze strachu.
Chcę się obudzić, teraz! To idealny moment. Już się, kurde, wyspałem!
Kiedy kształt jest jakieś dwa metry ode mnie, rozpoznaję tego wielkiego żubra. Teraz zaatakuje? Tak się boję, że trzęsę się jak pinczer na mrozie.
Zbliża gigantyczny łeb, parska i trąca mnie lekko.
– Czego?
Znów trąca. Chyba chce, żebym za nim poszedł. Idę, co mi szkodzi.
Ależ śmierdzi.
Rozpoznaję polankę dopiero, kiedy na niej jesteśmy. Sam bym tu nie trafił.
– Co teraz?
Żubr mruczy, pochyla łeb i skubie trawę. Rozglądam się chwilę i siadam. Co innego robić?
– Dzięki – mówię i się śmieję. Takie to idiotyczne.
Tutaj się zaczęło. Położę się, zasnę i może obudzę z tego porąbanego snu.