Reset
Żałuję, że jestem takim ignorantem w kwestii zwierząt i przyrody. Ale jedno rozumiem już dobrze, dlatego jestem spokojny.
– Nie ma was. Śpię jeszcze – mówię głośno.
Nie reagują, więc na pewno śpię, nie mam wątpliwości. Takie zwierzaki? W takim lesie? No i nie atakują mnie ani siebie nawzajem. To abstrakcja.
Zaraz pewnie któryś zacznie gadać.
– Jakaś Narnia, czy coś? – mówię i wstaję.
Las też wygląda inaczej, drzew jest więcej. Dokoła wielkie paprocie i gęste krzaczory. Pełno powalonych drzew porośniętych mchem. Las wygląda jak nie ruszony przez człowieka. Tak tu nie było, kiedy przylazłem. Musiałbym się przedzierać.
Zarośla zaszeleściły.
– Co teraz wyjdzie, lew czy jakiś człowiek pierwotny? – pytam się byka i miśka.
Szelest zamienia się w trzask łamanych gałęzi. To nie człowiek ani nawet lew. Korony drzew trzęsą się jedna po drugiej.
Sen, nie sen, muszę przyznać, jestem z lekka spietrany.
Z mroku wyłazi olbrzymi żubr. Nie taki, jakie żyją w puszczy, ale taki jak z reklamy piwa. Wielkie rogi wyrastają ze łba z jednej i drugiej strony jak długie ciosy słonia. Można by na nich rozwiesić pranie.
Zbliża się.
– Ale z ciebie kloc.
Ma niesamowicie szeroki nos. Morda porośnięta skołtunioną sierścią, prawie nie widać oczu. Jest wyższy ode mnie o jakieś półtora metra, a mam ponad metr osiemdziesiąt.
– Jak słoń.
Byk wygląda przy nim jak cielak, a niedźwiedź jak, kurde, Puchatek. Trawa prawie się kładzie od jego oddechu, czuję podmuch.
Pewnie zaraz odezwie się głosem Fronczewskiego i powie, że nie ma jak towarzystwo żubra, czy coś. Czekam na to.
Ale nie gada. Patrzy na mnie z zaciekawieniem jak reszta zwierząt. Jakby szef wszystkich szefów przyszedł sprawdzić, co się dzieje na jego ulubionej polance do srania.
Sen jest naprawdę rzeczywisty. Czuję nawet zapachy. Ten olbrzym śmierdzi gorzej niż spocony robol w autobusie w upalny dzień. Zbliża łeb, wącha mnie i parska, aż mi koszulka faluje. Widocznie śmierdzę mu tak samo, jak on mnie. Sprawdzam, czy mnie osmarkał.
– Burak z ciebie niewychowany, ale rogi masz kozackie.
Można by usiąść jak na gałęzi albo zawiesić huśtawki dla dzieci. I jeszcze byłoby miejsce.
Bydlę odwraca się zadem do mnie.
– Dupę masz ufajdaną koło ogona!
Nie reaguje, znika w lesie. Reszta zwierząt też się rozchodzi. Zostaję sam.
– I co teraz?
Mógłbym się położyć, ale jakoś się rozbudziłem w tym śnie. Spróbuję wrócić do domu.
Ciekawe, czy zaraz wszystko się rozjedzie i znajdę się w łodzi na morzu. Albo moja przyszła teściowa poda do stołu, gdzie siedzą już zwierzaki z polanki ubrane w garnitury, a ja się spóźniłem i jestem na golasa, rzecz jasna.
Zarośla utrudniają przedzieranie. Wszystko jest inaczej. Ptasie wrzaski są głośniejsze niż na jawie. Pełno dookoła życia. Nie ma ścieżki, którą szedłem.
I sen jest spójny, nic się nie rozjeżdża. Zaczynam się bać, jakbym rzeczywiście się zgubił.
– W mordę. Mega rzeczywisty sen.
Mam nadzieję, że idę w stronę osiedla, na południe, chyba. Nic nie wygląda jak wcześniej. Paprocie, krzaki i zagajniki przeszkadzają jakby specjalnie. Pełno wszędzie powalonych drzew i wiatrołomów. Wyrżnąłem się dwa razy i podrapałem trochę, a uświniony już jestem jak menel. Muszę uważać, żeby nie złamać giry.
Wydaje mi się, że idę bardzo długo. Pewnie dlatego, że nie jest łatwo.
Niektóre zwierzęta podchodzą za blisko. W rzeczywistości by tak nie było. Ale to i tak niewielki odchył jak na sen.
Pogwizduję dla kurażu, bo sraczka w majtach coraz większa.