Redaktorzy - dłuższy fragment opowiadania Elżbiety Walczak
REDAKTORZY
*
- Był zamach! – krzyczała naczelna na korytarzu.
Nie jadłam od dwóch dni normalnego posiłku, bo uganiałam się za kolejnym celebrytą, któremu urodziło się kolejne dziecko.
- Buła w rękę i do samochodu. Głucha jesteś? Był zamach!
- Skąd wiesz, że zamach?
Wiedziałam, co robię. Miałam jej dosyć jak każdy. Żądała faktów, których nikt nie znał, dlatego opowieści wyssane z palca miały najwyższą cenę. Siedziałam i kończyłam śniadanie.
*
- Wezwałam panią do siebie, bo mam pewne wątpliwości.
Była ubrana jak zwykle w granatową garsonkę i białą męską koszulę z postawionym kołnierzem. Wyglądała na więcej lat, niż miała w rzeczywistości.
- Współpraca z panią to istna udręka. Jest pani apodyktyczna, zaborcza, można wymieniać bez końca.
Patrzyłam jej w oczy i wiedziałam, że kłamie, że wcale tak nie myśli. Czytała te wszystkie motywacyjne książki, więc wiedziała, że reguła „Pochwal, opierdol, pochwal” – działa. Robiła to specjalnie, żeby rozwalić każdego rozmówcę na dzień dobry.
- Ostatni artykuł o żonie prezydenta jest do dupy. Zbliżamy się do wyborów. Wszyscy wiemy, że on wygra. Pani nie? – Spojrzała w okno, za którym wrony zerwały się do lotu z takim wrzaskiem, jakby czuły jej obecność.
- Tak, chyba wygra. – Delikatnie zacisnęłam zęby, żeby nie zdradzać swoich emocji.
- Mówi pani tak, jakby nie była pewna. Ma wygrać.
- Rozumiem.
- Co według pani oznacza słowo „fikcja”?
W mojej głowie zapaliła się czerwona lampka. Wiedza, którą miałam na jej temat była konkretna, poparta faktami, zdjęciami i materiałami filmowym. Była kochanką przyszłego prezydenta.
- Sugeruje pani, że tego nie wiem, że nie wiem, czym jest fikcja? – zapytałam ze wściekłością psa, który ma ochotę zaatakować bez ostrzeżenia.
- Żona przyszłego prezydenta ma problemy.
Kiedy to powiedziała, czułam, że wydarzy się coś złego.
- Nie chcę być niegrzeczna, ale po co mi pani to mówi? Nie mam ochoty na problemy, a pani z pewnością je teraz tworzy.
- Droga Joasiu… Możemy mówić sobie po imieniu? – Przysunęła krzesło, stosując jakieś bzdurne chwyty marketingowe, typu mowa ciała.
Ciało miała atrakcyjne jak każdy w tej redakcji. Zarabialiśmy mnóstwo kasy, za fikcję, jaką tworzyliśmy, dlatego stać nas było na botoksy.
- Tak, jeśli odpowie mi pani szczerze na moje pytanie. – Mowa ciała działa również w moim wykonaniu. Uśmiechnęłam się do niej, dotykając jej dłoni.
- Szczerze? – odwzajemniła dotyk. - Nie mogę, ale chcę ci coś zaproponować.
Nie mogłam zasnąć. Wstałam, żeby wziąć kolejną tabletkę na sen. Chodziłam po pokoju, zastanawiając się, czy nie będzie lepiej, jeśli poinformuję kogoś o tej rozmowie. Nie przyjaźniłam się z nikim. Od jakiegoś czasu sypiałam z redaktorem naczelnym innej gazety. Był jedyną osobą, której ufałam. Trzęsły mi się ręce, kiedy sięgnęłam po telefon. Nie miałam zamiaru wdawać się w szczegóły, chociaż wiedział o mnie wszystko. Chciałam tylko poczuć się kobietą utuloną do snu czułymi wyznaniami po ciężkim dniu.
- Mogłabyś w końcu zmienić pracę – usłyszałam – jeśli tego nie zrobisz, daję ci pięć lat, a potem już żaden terapeuta cię nie pozbiera.
- Proszę, przyjedź.
- Nie dam rady.
Wzięłam chyba już czwartą tabletkę. Obudziłam się w środku nocy, której nigdy nie zapomnę.
Od kilku godzin nie widziałam swojego psa. Właśnie to sobie uświadomiłam.
- Bury!
Nie miałam siły krzyczeć, bo coś zaciskało mi gardło. Odwróciłam głowę w stronę okna, padał śnieg. Jutro wigilia. Ktoś grał na ulicy na trąbce „Wonderful world” Armstronga. Sięgnęłam ręką po szklankę z wodą. Byłam pewna, że ją postawiłam na stoliku przy łóżku. Dotknęłam czegoś, co przypominało ramkę ze zdjęciem, wcześniej tam tego nie było. Zapaliłam lampkę. W tym właśnie momencie muzyka za oknem ucichła. Odruchowo położyłam zdjęcie na swojej twarzy. Podniosłam je z powrotem do góry, bo poczułam dziwną ciecz i zapach moczu swojego psa, który doskonale znałam. Odruch wymiotny był jedyną reakcją na to, co zobaczyłam i poczułam. Siedział przywiązany do słupa na torach, a z dala widać było nadjeżdżający pociąg.