Redaktorzy - dłuższy fragment opowiadania Elżbiety Walczak
- Wszystkiego najlepszego w nowym roku. – Odwzajemniłam uścisk, widząc szydercze uśmiechy swoich koleżanek z redakcji.
- To cudowne, że mamy chwilę dla siebie. Usiądźmy do stolika, bo chcę złożyć pani pewną propozycję. Tylko cholera, nie wiem, gdzie siedziałam. Zaraz, chwileczkę, od czego są zaproszenia. Mam w torebce. Numer czterdzieści pięć. Tak, to w tamtym rogu. - Wskazała palcem miejsce. – Zapraszam.
Kiedy usiadłyśmy, poklepała mnie po dłoni. - Będzie pani odpowiedzialna za wywiady z prezydentową przed wyborami. Cieszy się pani? W zasadzie wiem, że mogłaby to robić ta mała cichodajka z pani pokoju, ale nie dam jej tej satysfakcji. – Rozejrzała się po sali. - Pięknie tańczą, piękna muzyka. Mój mąż zginął w Jordanie, ale przejdźmy do sedna. Wszyscy od początku byli przeciwni temu małżeństwu.
- Współczuje pani. – Odstawiłam kieliszek, przyglądając się „cichodajce” i nie miałam do niej żadnych zastrzeżeń. Była świetną dziennikarką.
- Mam na myśli małżeństwo prezydenta z pierwszą damą. To dziwne, jak ten świat jest skonstruowany, wszyscy razem studiowaliśmy prawo. Stąd wiem. Była małą intrygantką. Opada pani kosmyk włosów na czoło, mogę poprawić? – Delikatnie zaczesała wystający kosmyk za moje ucho. - To ja zapłaciłam za pani nową sukienkę od Prady. Proszę mnie źle teraz nie zrozumieć, ale kilka lat temu przyszła pani do tej redakcji „goła i bosa”, jak większość z nich. Dziś jest pani uznaną osobowością. Tak, to dziwne, jak życie potrafi się zmienić w jednej chwili. Pewnie pani myśli, że jestem mroczną siłą, która broni swojej pozycji.
- Nic nie myślę – odpowiedziałam.
- To dobrze. Zawsze znajduje się pani w miejscach, w których coś się dzieje. Nawet ja nie mam dostępu do takich informacji. Jak pani to robi? – Sączyła kolejnego drinka, nie przestając patrzeć na szczęście prezydenckiej pary. - Naród jej ufa. Za bardzo zbliżyła się do ludzi. Zdrówko! – Uśmiechnęła się, sącząc głównie jad alkoholowy. - Odwiedza na świecie miejsca, których inni się boją. Misje, misje, misje. Tylko za dużo się na te fanaberie łoży. Zauważyła pani, że sławni ludzie rzadko giną z prozaicznych przyczyn. Mam rację?
- Przeczuwam, że nie, ale mogę się mylić. Zdrówko.
- Jest pani bystra. I to mi się w pani podoba. Wszystko jest połączone ze sobą i wszystko ma znaczenie. – Chciała odstawić kieliszek, ale upadł na podłogę. – Może mi pani pomóc? – Jej przechylone w moją stronę ciało drżało. - Chyba zrobiło mi się słabo.
- Co mam robić? – Podtrzymałam ją, ale osunęła się z krzesła.
- Torebka, niech pani weźmie moją torebkę i chodźmy do łazienki. - Ledwo stała na tych swoich dwudziestocentymetrowych szpilkach.
Zerkali na nas wszyscy. Jej profesjonalny uśmiech przekazywał informację – „odpierdolcie się”. Kiedy dotarłyśmy do toalety, spojrzała na mnie, opierając się o blat umywalki. Czerwień jej kształtnych ust, jakby wyblakła. Białe plamki w kącikach ust odebrały mi apetyt na resztę balu.
- Ma pani moją torebkę? Niech pani z niej wyjmie tabletki.
Wyjęłam plastikowe pudełeczko i podałam jej.
- Dziękuję – wzięła jedną i popiła wodą z kranu. – Zdejmę na chwilę te buty. Niech pani idzie do toalety, ja chwilę odpocznę. - Odłożyłam swoją torebkę na blat. – Piękna, kolekcja Miu Miu. Gratuluję.
Siedziałam na klopie zupełnie nie jak dama, ze spuszczonymi majtkami do kostek, ciągnęłam rolkę papieru toaletowego i było mi wstyd za siebie, że słucham tych pierdół i przytakuję. Kiedy wyszłam, naczelna siedziała na podłodze z głową zwieszoną w dół. Buty leżały obok, trzymała w ręku plastikowe pudełko, które wzięłam do ręki. Nie było na nim żadnego opisu. Domyśliłam się, że może to być ecstazy, którym raczą się redaktorzy w tej firmie. Ja też, dlatego znałam objawy.