Ptak, którego nie było ( teraz koniec )( System nie wkleja więcej )
Wirowały dziwne światy za oknem, pięknie trupio-blade, jak to bywa w marcową pogodę, która jeszcze nie okrzepła.
Mateusz spojrzał na lodówkę, przeciągnął się, ziewnął, westchnął, i uśmiechnął się.
Może zadzwoni do Alfreda?
Ale… już pora, już czas…
Z lodówki wyjął pół litra, sok grejpfrutowy, fileciki anchois. Jeszcze postał, namyślał się.
Nie… Wystarczy.
Do szklanki nalał setkę wódki. Zmrożona była, aż grzech taką mieszać z sokiem. Ta prawda sprawiła mu przyjemność. Uniósł szklankę, przechylił, pozwalając mroźnemu płynowi spływać powoli po gardle. Filecikiem zatroszczył się o żołądek. Cmoknął w ustach rozkosznie. Tak… pięknie jest żyć.
Nalał znowu do szklanki mroźny, zdrowy płyn dla prawdziwych mężczyzn. Zabrał też sok, i przeszedł do pokoju.
Pić trzeba powoli… Na początku musi być przyjemnie.
Postawił szklankę na stole. Włączył telewizor. Usiadł na krześle.
… Pić trzeba powoli…. Sięgnął więc po szklankę, gwałtownie ją przechylił, i odstawił. Popił sokiem.
… Położył się na kanapie.
Co tam słychać w świecie?
Chyba świat istnieje? Coś musi się dziać. Ludzie wciąż się zabijają, kochają, bogacą się, z nędzy umierają. I wciąż się modlą do Wielkiego Maga, by ich nie odtrącał, by przygarnął, miał ich w swej opiece.
Czy coś się dzieje w świecie, który nic się nie zmienił, odkąd człowiek przybrał wyprostowaną postawę? Co sprawiło, że ta niewielka modyfikacja w stosunku do innych bytów na naszej planecie – z równą żarliwością zaczęła stawiać pomniki swemu człowieczeństwu, jak i – gardzić sobą?
Więc, co usłyszy w telewizorze? Na którego polityka ruletka wskaże, by naród zapewniał o szczęściu i dostatnim życiu obywateli, jeśli znowu go naród wybierze?
…Mateusz dumał tak sobie; przymknął powieki. Lecz i ta oznaka alkoholowej filozofii była wyprana z iskry indywidualnej myśli, więc – otworzył oczy. Usiadł, rozejrzał się.
Pokój wydał mu się ani mały, ani duży. Wygodna trumienka. W oknie firanka odgradzała go od bladego marca, który za oknem tańczył swój chocholi przekaz dla takich jak on – bezczynnie tkwiących w wygodnej trumience. Telewizor zaś coś gadał.
Mateusz … nie wiedział, co dalej.
Wstał, i z odwieczną troską o swe nudne życie, sięgnął po pustą szklankę, i udał się do kuchni. Nalał wódki. Lecz wciąż nie wiedział, co dalej?
Ze szklaneczką podszedł do okna, uchylił firankę.
Wiatr nie chciał odpocząć. Szarpał gałęziami, płaszczami, kurtkami – w które odziane były postacie pochylone, z rękami podtrzymującymi na głowie dziwne nakrycia, śpiesznie, pojedynczo przedzierającymi się do wymarzonego raju. Do światła i ciepła.
… Właśnie. Do ciepła…
…Przypomniał sobie Łysego. Letnią porą, lubił na ulicy wystawać ten miejscowy chuligan. Bo Łysy miał głowę i pięści, i lubił postać na rogu; ulica dla niego to było coś więcej: żarłoczna, a on mięsisty i nie wybaczał. Łysy, to był prawdziwy chłop. Kiedy potrzeba to walił, a był spokój to drzemał.
W takie dni, chłopcy co żony przepili, czekali na trupie światła radiowozu. Łysy zaś, w bladym uśmiechu księżyca szastał krwią, blizną z dzieciństwa.
… Mateusz stał przy oknie, cicho uśmiechnięty. Uniósł powoli, do ust, szklaneczkę.
Marcowa pogada nie potrafiła jeszcze okrzepnąć.
… Albo Boniek, znany pijus z Wełnowca, lecz nie bił. Którąś zimę przeczekał pod wiatą przystanku autobusowego ubolewając, że nie starczy na wino. Tamtej zimy zszedł nisko, uniósł się honorem – przeczekał śmierć. Życie, durne zwierzątko, pchało się, by je przygarnął, a on czekał.