Ptak, którego nie było ( teraz koniec )( System nie wkleja więcej )
Umarł w gorące lato, w hospicjum.
…Tak… marcowa pogoda nie potrafiła jeszcze okrzepnąć.
Mateusz odszedł od okna. Lecz wciąż nie wiedział, co dalej?
2.
Obudził się pod naporem pęcherza moczowego. Zwlókł się niezwłocznie z łóżka i czochrając głowę udał się do ubikacji. Oddał mocz. Potem poszedł do kuchni. W głowie kryształ czysty zamiast mózgu, a w ustach – pustynia. Z lodówki wyjął sok jabłkowy, przechylił karton i wypił. Potem wyjął butelkę wódki.
Usiadł za stołem… Zegar nad drzwiami wskazywał czwartą rano.
Przechylił butelkę…
Przypomniał sobie niedawny sen: … kobieta mówiła: „Patrząc mi w oczy wejdź do pokoju. Nie oglądaj się! Tylko się nie oglądaj!”
Miała twarz uważną i skupioną aż do bólu. Wiedziała coś, przed czymś chciała go uchronić.
…Wchodził do pokoju… Cofała się przed nim, jej twarz niemal krzyczała: „Jeszcze chwilę! Wytrzymaj!”
Nie wytrzymał. Gwałtownym ruchem głowy spojrzał w tył… Pokój nie miał drzwi ani okien. Jego głowa powoli wracała, oczy szukały jej twarzy.
To już nie była ta sama kobieta. Jej twarz stała się ruchoma, zmieniała się jak w kalejdoskopie. Pod naporem nagrzanego powietrza, które ją otaczało, zmieniała się. Wokół ust wykwitły okropne zmarszczki; rozkwitały na całej twarzy. Ostre i straszne.
Patrzył bez strachu, nic nie rozumiejąc. Nagle rzuciła się na niego! Gdy gwałtownym ruchem odsunęła się od niego, spostrzegł krew na jej ustach.
„- To nie tak było! –kobieta ze snu przerwała mu tok wspomnień. – To on rzucił się na mnie i dawał mi, zrazu nieśpieszne, chwile szczęścia. Dopiero potem gwałtownymi ruchami wyprawił mi wesele. Płakałam i gryzłam.” – mówiła do kogoś trzeciego, do obcego, ale ważnego obserwatora, bo przecież nie do Mateusza.
Mateusz się zamyślił. Czuł, że to mistyfikacja. Jego mózg był zagadkowym kryształem, i knuł coś przeciwko niemu.
„… Czwarta rano – pomyślał. - Jeszcze czas.”
Przechylił butelkę wódki. Wyłączył światło. Dotarł do kanapy, i próbował stęknięciem przywołać ciepły upadek w nicość.
3.
Nie liczył dni.
Ostatnim wysiłkiem dokupił wódki. Szedł do sklepu chwiejąc się. Był osłabiony, tracił równowagę, świat wdzierał się do jego mózgu jak cham o nic nie prosząc i nic nie wyjaśniając; świat był przeraźliwie jasny, ostro sobie poczynał z jego oczami, dlatego musiał patrzeć pod stopy, przymykać powieki. Bo gdy spojrzał wyżej, nieludzkie światło zamieniało się w boski zwiastun nadejścia kary ostatecznej, i co rusz dłoń Archanioła żyletką zamiast miecza – cięła mu źrenice.
Rozumiał Mateusz, że trzeba myśleć o powrocie do życia. Lina oddzielająca go od przepaści strasznie już krótka była.
… Postanowił więc, wracając z wódką, że należy zacząć pić leczniczo, powoli zmniejszając ilość alkoholu, robić większe przerwy, i zacząć coś podjadać, by wzmocnić organizm. Tylko… coś go ciągnęło, by się zapić na śmierć; coś nie chciało, by żył; coś chciało, by dał sobie spokój, bo nie warto.
… Nie pierwszy raz słyszał te podszepty, coraz odważniejsze, coraz bardziej napastliwe. Mateusz omijał je chytrze, łykał jakieś proszki lub walnął setę. Ale, na dłuższą metę to one mogły go przechytrzyć. Czuł to.
W nim zadomowił się Zły, a tak bliski, że go pokochał.
Często Mateusz siadał w kucki, w kącie pokoju, i patrzył w Jego grząskie, bliskie oczy, i się uśmiechał.