Ptak, którego nie było ( koniec mojej książki )
- A twój patetyczny ton? Czyż nie prowokuje do takiego uśmiechu? – nie dała się zepchnąć na aut.
- No tak… Teraz będziemy wyłapywać każdą myśl, i podtykać ją sobie do oczu jak odbicie twarzy w krzywym zwierciadle, nawet jeśli jest to bardzo oswojona i rodzinna wesz, na pełnych prawach domownika i z prawem głosu w każdej sprawie –Mateusz zaczął mówić będąc rozbawiony, lecz ten stan szybko przeszedł w irytację.
- Oho!...Mati… wyczuwam w twoim głosiku ziarenko buntu, i irytacji – Katarzyna była jednak spostrzegawcza. – Czyżbym dotknęła czegoś wstydliwego? Ale nie odpowiadaj. Chcę się zrehabilitować. Czy możesz, mój buntowniku, czynić honory pana domu i sięgnąć po butelkę wina? – wciąż kpiła, ale już pojednawczo.
- Oczywiście. W końcu nie masz pod ręką innego chłopa – uśmiechnął się krzywo, i zaraz się roześmiał.
Wlał wino do kieliszków. Swój trzymał już w ręku, i zastanawiał się czy wznieść jakiś toast, czy tylko tak, po ludzku: „na zdrowie”?
- Kasiu… dzisiaj to nasz pierwszy kieliszek, a tuszę iż dalej będzie z górki. I w tym pędzie zapomnimy liczyć toasty.
Katarzyna sięgnęła po swój, i zamyśliła się. Czort wie o czym myślała. Może też jak on, poczuła dziwny i nieoczekiwany smutek? Bo nieokreślony, płynący zewsząd jak mgła?
- Pierwszy kieliszek, to jak… pierwsza miłość, co? – Coś jej chodziło po głowie. Może nie zastanawiała się, a tylko poddawała się swemu nastrojowi, i stąd słowa mogły zaskakiwać?
- Ładnie powiedziałaś. A jeśli zabawa sylwestrowa jest codziennie? Ten pierwszy kieliszek już nie ma nic wspólnego z pierwszą miłością. Raczej z dożylnym zastrzykiem z morfiny dla chorego na raka.- Mateusz i kpił, i była w nim gorycz, i złość. Bo co też jej się gada? Choć ładnie zabrzmiało, to co ona może wiedzieć o pierwszym kieliszku? Co ona może wiedzieć o diabłach, które niewinnego człowieka na męki skazują?
- Ja, Mateuszu nie doświadczyłam takiej choroby, więc i moje skojarzenia są niewinne – mówiąc, wpatrywała się w niego uważnie.
- Oczywiście… trochę się zagalopowałem… - wyglądał na skruszonego. –To… Kasiu… może wypijmy za pierwszą miłość, która jest jak pierwszy w życiu kieliszek wina?
- To dobry toast – przyznała. – Ale wino nie jest słodkie, tylko półwytrawne. A przecież chciałam kupić… słodsze. Tak z rozpędu kupiłam właśnie takie. Lubię takie. Choć do ciasta, może słodsze? No nic… Mati, za pierwszą miłość, która jest jak pierwszy kieliszek wina.
Mateusz, w ślad za Katarzyną, upił wina jak wróbelek. No, troszkę więcej… ale to i tak jedynie drażnienie żołądka. Niedługo pójdzie do ubikacji, i golnie z piersiówki. Tylko, czy oby nie wziął za mało?
- Toast na miarę naszych chybionych lat? – zapytał.
- Dlaczego chybionych?
- Bo latka lecą, u mnie na łeb i szyję, a ta pierwsza miłość, jeśli była, jest jakimś światłem latarki, które goni umykający cień w ciemnej klatce schodowej naszego domu. A może masz inną wizję chybionych lat? O ile odczuwasz jakąś aberrację czasu, nie pokrywającego się z oczekiwanym, pięknym i sytym jak dobry obiad z deserem i kieliszkiem wina.
- Mateuszu… - zachichotała – ja cię proszę, skuś się na ciasteczko, i kawusię. Humor ci się poprawi. I zaraz przejdzie ci ochota na posępne myśli. Tak się starałam… a ty nie patrzysz na stół, tylko… chybiony czas, i aberracja. A fe…
- Ot, to wynik złego wychowania… Już się biorę za jedzenie.
Nalał sobie kawy, i nałożył po jednym ciastku z każdego wypieku. I zaczął jeść. I kombinował, jak tu Katarzynie zaleźć za skórę… Potem przestał o tym myśleć. Ciastka mu smakowały, kawa go ożywiła. Jeszcze raz pomyślał o piersiówce, ale już wiedział, że to był strzał w dziesiątkę.