Ptak, którego nie było ( koniec mojej książki )
2.
Siedem czerwonych róż trzymał w ręku Mateusz (kupił je rano), a w reklamówce ukrył dobry szampan francuski – gdy stanął pod drzwiami Katarzyny.
- Kasiu…- Mateusz wdzięczył się w przedpokoju mieszkania – kupiłem dla ciebie róże, ale nie wiem czy je lubisz. Na temat kwiatów chyba jeszcze nie rozmawialiśmy.
- Lubię róże. W ogóle – kocham kwiaty. – Przyjęła od niego wiązankę.- Rozpłaszcz się i chodź do pokoju.
- Może najpierw do kuchni. Mam w termosie karpia. A i szampan trzeba schować do lodówki.
- Dobrze. To idź do kuchni.
W końcu Mateusz usiadł za stołem w pokoju. Atmosfera tego miejsca była sylwestrowa, i świąteczna. Mała choinka stała na komodzie, na ścianach wisiały stroiki z świeżej choiny, trzy baloniki uwiązane były do framugi drzwi i przy oknie, a na stole i na szafce stały świeczki. Biały obrus był bielą świąteczną, sztywny krochmalem, a na nim talerzyki i ciasto: jabłecznik, makowiec, sernik. No i wino czerwone, i kawa w dzbanku – wciąż dymiła, więc Katarzyna musiała ją wlać tuż po jego dzwonku. Konkretnego jedzenia teraz nie było, ale taki na Śląsku zwyczaj, by od ciast zaczynać. Potem dopiero coś treściwego. Mateusz przypomniał sobie bigos, który ma się później pojawić, i poczuł się trochę głodny.
Miły ciężar dwóch piersiówek zapewniał mu poczucie bezpieczeństwa, i spokój duszy.
Wreszcie Katarzyna wróciła z kuchni, i usiadła. Wyglądała młodo, była piękna, usta i włosy jej błyszczały; uśmiechała się cicho, lecz ślad pewnej surowości wciąż tkwił na jej twarzy. Jednak mogło to być jedynie uprzedzenie ze strony Mateusza, który już wcześniej przypisał jej twarzy właśnie taką sztywność, którą zakładała jak maskę, by się od ludzi odgrodzić gdy szła osiedlem.
Katarzyna figlarnie spojrzała, i zapytała:
- Nie cieszysz się z Sylwestra?
- Skąd to pytanie?
- Trochę smutny jesteś – stwierdziła.
- Tak wyglądam?
- Właśnie tak… Trochę smutny – powtórzyła.
- Nie jestem smutny. Wsłuchiwałem się w ciszę – kłamał. – Jest coś nabożnego w takiej ciszy. Nie uważasz?
- Dzisiaj nie odczuwam nabożeństwa – odrzekła – tylko radość. Bo to dzień zabawy.
- Masz rację. To przecież nie Wigilia. – Mateusz nie miał ochoty rozmawiać o ciszy, choć korciło go, by się powymądrzać. Był przygnębiony i starał się tego nie okazać. Jednak ślad smutku odbił się na jego twarzy. Postanowił nie robić z siebie cierpiętnika.- Dzisiaj musowo zabawa. Nie pamiętam tylko kiedy ostatni raz bawiłem się w Sylwestra. To musiało być bardzo dawno temu. Pewnie ten smuteczek u mnie, to taki lekki namysł nad przebrzmiałą historią, która już oblekła się w szaty legendy.
- To nie bawiłeś się z Alfredem? – przypomniała sobie jego przyjaciela.
- Za młodu, tak. Potem chodziliśmy własnymi ścieżkami – odparł. – Tak jakoś wyszło…
- No proszę… a ja myślałam, że jesteście papużki nierozłączki.
- Za rączki się nie prowadzaliśmy. – Mateusz po chwili milczenia, zachichotał. – Codziennie spotykają się zakochani i ci, którzy nie wiedzą co z własnym rozumkiem zrobić. My, chwała Bogu, zostaliśmy pozbawieni tej skazy – wyjaśnił z lekkim patosem.
- Samotność jako przejaw głębokiego rozumu? – dopytywała się z kpiącym uśmieszkiem.
- Coś w tym jest. Samotność może być kalectwem, ale i przejawem przemyśleń i egzystencjalnego poczucia własnego istnienia. – Mateusz czuł, że powinien dać sobie spokój, i nie wikłać się w rozmowę, która do niczego nie doprowadzi. On był na rauszu, a Katarzyna trzeźwa. Brak proporcji więc trzeba uważać. Musi poczekać aż wypije kilka kieliszków. – To mówisz… przejaw głębokiego rozumu? I stąd ten chichot u ciebie, który tak pięknie objawił się w uśmiechu?