część druga
5
W samym środku Europy piszę pomnik nienarodzonym pokoleniom wymarłej cywilizacji. Z postanowieniem rozwinięcia tej sentencji zaczynam nowy dzień. Przeciągam się jeszcze na pograniczu światów zanim stawię czoła porannej erekcji. Usprawnię tylko cyrkulację powietrza wpuszczając do pokoju poranne warunki atmosferyczne i mogę iść pod prysznic, by zmyć z siebie samotność kolejnej nocy. Tok myślenia zaczął oddalać go od literatury, więc odłożył na później klecenie tych swoich sentencji. Co ja kurwa piszę…
- Skrobiesz i skrobiesz… - Agnes spogląda przez moje ramię na kartkę, którą próbuję wyidealizować nadając jej kształt jak najbliższy kuli, ale niezbyt mi to wychodzi, tak zresztą, jak wszystko inne, łącznie z trafianiem ową papierową kulką do kosza na śmieci.
- Nic ważnego, takie tam bazgroły.
- Origami? – nie przyszłoby mi do głowy takie określenie kupy zmiętych niepowodzeń usypanej w kącie pokoju, na którą skinęła Agnes.
- Ikebana, bo niektóre z wierszami. – pogrzebowy wieniec dla samobójcy.
- Idziemy na kawkę? – uratowanie życia poprzedzone krótkim chichotem.
- No dobra. – wyruszamy w kierunku kawiarni czy baru, by odbyć kolejną podróż dookoła naszych światów na latającym stoliku napędzanym kawą albo piwem. Zapinamy pasy bezpieczeństwa nakazane koleżeńskim charakterem spotkania, które zabraniają się stykać naszej skórze. Rozbieranie wzrokiem i dwuznaczne aluzje jak najbardziej dozwolone. To wprawdzie nie przyjaźń, ale też nie tylko znajomość zamknięta w spotkaniach wyznaczonych przez plan studiów czy przypadek – zaradna Agnes jest rezydentem wycieczki, na którą zaprosił mnie stryj. To coś ponad przyjaźnią, nie coś więcej, raczej coś, co omija jej obowiązki dając prawo do wymiany kamyczków, które leżą nam na sercu tylko przy pomocy słów, bez fizycznego ich usuwania, co swoją drogą jest przeważnie niemożliwe. Po kilkuminutowym marszu pełnym żartów i spostrzeżeń zabieramy się do eliminowania metodą doboru naturalnego kolejnych stolików - o tej porze znakomita większość miejsc jest wolna. Chwila na zamówienie i poprawianie torebki, uprzejma niecierpliwość. Spotkanie naszych oczu, podczas którego poczułem pasy bezpieczeństwa, które unieruchamiały mnie w momentach przeznaczonych na czynności dane tylko kochankom, w chwilach ciszy przerywanej pytaniem:
- Co mi powiesz ciekawego? - no właśnie. Czy moja niewyparzona gęba znów posunie się do kabotyństwa? Pozerstwa w mniemaniu udawacza pozornie bezinteresownego, znaczy, że on ma w tym interes, że chce zaimponować, ale udaje, że mu obojętne, by w końcu wykłamać sobie prawdę, fakt bezinteresowności, z którego dobrze zdawał sobie sprawę, ale udawał przed sobą, że tak nie było. Jednak przede wszystkim chodzi o miłość do Malioary i jej córeczki Gonxhy, która rozkwitła w takich okolicznościach, że musiała mieć smak poezji, lecz automatycznie była też skazana na niepowodzenie. Cygański fragment życiorysu faktycznie nadaje się na kabotyńską autolegendę, patologiczne okoliczności i prawne paradoksy na reportaż, ale jest też druga strona medalu, z wyrytym stwierdzeniem, że ukochany melancholik-nieudacznik jest jak przechowalnia cudzych uczuć, która liczy, że ogłoszenie upadłości sumienia wystarczy, by się wymigać od naprawy błędów, do których pretensjonalnie się przyznaje dzieląc winę z niesprzyjającymi warunkami. Pewnie, że mógłbym o tym pogadać z Agnes, tylko ona daje taką wolność słowa, specyficzną anonimowość i (nie)obiektywizm. Właśnie. - Jak byś zaakcentowała podczas recytacji słowo nieobiektywny z „nie” w nawiasie?
- (Nie)obiektywny. – i wszystko jasne. Dlatego ją tak lubię. A autobiografia – z pewnością bardziej niż jej przemilczenie pretensjonalna – niech pozostanie na marginesie.