Pozytywne myślenie
Spektakl za oknem skończył się. Spodziewając się w każdej chwili gongu wzywającego na kolację, Rodion postanowił się ogolić. Mimo wszystko będzie to podniosły moment kiedy oświadczy sekretarzowi, że znalazł remedium na ich problemy. A zatem, że kontrakt można już zacząć oblewać.
Wszedł do łazienki i nagle zamarł bez ruchu. Coś było nie tak. Było to jakieś poza rozumowe ostrzeżenie, bo pomimo uważnego zlustrowania całego pomieszczenia, nie znalazł żadnego bezpośredniego zagrożenia. Wanna, złote krany, umywalka, z boku kibel wygrywający melodyjki, kiedy się na nim siedziało, wszystko wyglądało bezpiecznie i normalnie. Mimo to, Rodion nie mógł pozbyć się chłodnego uczucia strachu.
- Fiodor! - zawołał. Ochroniarz znalazł się obok sekundę później.
- Co się stało?
- Popatrz na tę łazienkę. Coś z nią jest nie tak.
- Hmm... – Fiodor wszedł do środka, pozaglądał we wszystkie kąty – Co właściwie ma pan na myśli?
- Nie wiem. Myślałem, że ty mi to powiesz. Masz instynkt w takich sprawach..
- Pojęcia nie mam, czego pan chce od tej łazienki. Nic w niej ani dziwnego ani niebezpiecznego. Chyba, że naleje pan sobie wrzątku do kąpieli.
- Dobra, dobra, wracaj już do swojej gazety. Przywidziało mi się.
Zamknął drzwi, wyobrażając sobie złośliwy uśmiech na twarzy ochroniarza.
* * *
Widząc sekretarza zbliżającego się z wyciągniętą ręką, jak zwykle idealnie wygolonego, wyprasowanego i wypastowanego, przeciągnął z niepokojem dłonią po lekko kłującym zaroście. No cóż, w końcu to on był tu gościem i miał prawo do pewnej nonszalancji.
Przywitali się i Rodion Aleksandrowicz został posadzony za stołem. Z rozkoszą zmierzył wzrokiem potrawy niemal czując na podniebieniu smak każdej z nich. Taak, taki stół pozwalał być pobłażliwym wobec męczącego sposobu bycia sekretarza i fatalnego wystroju wnętrz. Przez chwilę usiłował sobie przypomnieć, czy z zewnątrz statek wygląda równie źle, ale pamięć go zawiodła. Pierwsze wrażenie, jakie mógł sobie przypomnieć, to baldachim, czarny i upstrzony srebrnymi ciałami astralnymi oraz podtrzymujące go złote kolumny, uplecione w kształcie walczących ze sobą węży. Jak trafił do tego łoża, nie wiedział. Pijany nie był, bo nawet z jego praktyką, musiałby odczuwać przynajmniej lekkiego kaca. Nie mógł znaleźć wytłumaczenia. Kiedy cofał się jeszcze trochę w czasie, napotykał obraz Fiodora, oczekującego na niego w luksusowym pojeździe tuż przed wyjściem z wieżowca firmy. Pogoda jak w większość dni w Amsterdamie, była wietrzna i deszczowa. Wsiadł więc czym prędzej i...
Oprzytomniał na widok sporego kawałka soczystej pieczeni, którą kelner właśnie nakładał na jego talerz. Był tu kilka dni, więc obsługa kuchni świetnie wiedziała, że nie należy do ludzi, którzy dziobią z dystynkcją potrawę, nie mogąc się zdecydować, który z pracowicie odkrojonych kawałków godny jest przełknięcia. Z reguły zostawiał niewiele roboty pomywaczowi.