Poranek w Warszawie
Moi kochani współobywatele. Kochać ich? Skąd tyle miłości brać? Z kościoła? Dobre sobie. Kiedy na pogrzebie mojej bliskiej ciotki, kiedy to w bólu opłakiwałem chwile, które już nie wrócą, wyrósł spod ziemi facet w sukience z tacą w ręce. Parę banknotów i monet tam było. Patrzyłem na niego nieprzytomnym wzrokiem, kiedy ten postanowił mi wyjaśnić cel swojego pojawienia się:
- No, ile pan daje? – zadzwonił monetami.
Zdębiałem. Połowa kościoła wypełniona była jakimiś obcymi starymi kobietami. Wszystkie się nagle odwróciły w naszą stronę, złowieszczo patrzyły, już zostałem oceniony. Czułem się jak w jakimś amerykańskim horrorze. Zapadnięta dziura i atakujące staruszki.