część trzecia
13
Autobus powrotny pełen kobiet budzących we mnie pożądanie i ciekawość. Potem wujek, znajomi, kolejne krępujące prezentacje, tabu przerwanych studiów, tabu niepraktycznej miłości, która bynajmniej nie jest dobrym argumentem usprawiedliwiającym nieudacznika… Lot pod prąd obrotu ziemi tworzy złudzenie zyskania na czasie. Taki czas z odzysku można z czystym sumieniem złożyć w ofierze sennym marzeniom w akcie poddaństwa onirycznym prawom artefaktu. Ale jak na złość nic mi się nie śniło. Chwilowe wrażenie zazdrości o Behar, a potem tylko lęk długo niedający się uśpić i brutalnie powracający w dźwięku budzika. Zegar z kukułką – totem – wyrocznia – symbol podwójnego dożywocia. Ptasia alegoria chupacabras pozdrawia nas w ich imieniu bezczelnym „ku-ku”, przypominając o ich obecności nieuniknionej jak upływ czasu, który też przy tej okazji oznajmia. Ojczyzna. W małym okienku płyta lotniska, ziemia nakazana. Matrix, w której dojrzała moja narodowa tożsamość, ten jakże ważny element osobowości. Nie, żebym psioczył czy patriocił zbytnio, kraju czy narodu się nie wybiera, a że jest jak jest, że środek Europy, że zawsze bohatersko czy frajersko wyjebani przez historię, Niemców i Ruskich, że dwie wojny, że PRL, że sarmacja, że słowiańskie poczucie humoru, że pijaństwo, że nasz Papież, że najlepsze kobiety, że Polak potrafi, że dookoła tandeta, jakieś demony gówna, że kiedyś pochody majowe a teraz parady innej równości, że urodziłem się miesiąc przed wybuchem w Czarnobylu i świecę w nocy, że… kurwa szkoda mowy. A działającym ponad podziałami chupacabras i tak nie robi różnicy czy dyskretnie zacinasz się papierem biurokracji czy krew ci hucznie toczą rewolucja z wojną blablabla. Na lotnisku bez kwiatów, w domu woreczki z Ziemią Świętą i listkiem z Getsemani dla każdego i spać. Ku-ku, ku-ku. Kontynuując życiowe czynności, wyruszył w delegację handlową, z której wróci objuczony pięcioma świeżymi bułeczkami. Czwarta kawa, nieudane próby zapełnienia pustki, którą rzygam. Przekopując pole bitwy moich uczuć w poszukiwaniu skamieniałości marzeń przekroczyłem margines na poziomie apatii, gdzie zaczynał się obszar zaminowany samobójstwami lub zemstą, zawracając poczułem eksplozję. Ranę ciętą na lewym nadgarstku zabandażował instynktowny strach lub resztki wiary czy nadziei, że jeszcze się spotkamy. Oficjalnie to sprawka jakiegoś żelastwa, któremu nie spodobały się porządki na strychu, nieoficjalną wersję nam tylko ja i żyletka. Krawędź blatu to poprzeczka, nogi stolika to słupki, kopiąc białą szmacianą myszkę nie zrywa kontaktu z literaturą, wymyślając sobie nazwiska piłkarzy i reżyserując przebieg meczów, dla zabicia czasu. Czy on nie wie, że czas jest nieśmiertelny? Nie ważne, przynajmniej zachowa resztki fizycznej kondycji. Jadę, by jej powiedzieć, że z nami koniec, bo cokolwiek zrobię, nie rozwiążę jej problemów, a tylko pogorszę jej sytuację. Bzdura. Cokolwiek zrobi faktycznie będzie źle, ale jedzie, żeby się z nią spotkać, bo tylko wtedy jest im dobrze. Kręci się niespokojnie po mieście, szuka jej kolorów, próbuje wyodrębnić z tłumu jej kształty, schodził wszystkie ich miejsca i nic. Zostawię list u naszej znajomej. Autobus powrotny do codzienności wypełnia się odruchem wymiotnym i myślą o ucieczce w krainę snów. Napięcie bezsennej nocy nie odpłynęło z porannym moczem. Samogwałt lub kolejny wiersz dla zabicia czasu. Regulacja poziomu spermy, poziomu moczu, krwi, duszy, gówna. Dobrze, że apatia nie opanowała jeszcze fizjologii, bo pewnie robiłby już pod siebie. Choć czasem zdarzają się przebłyski w tym ciągnącym się nieskończenie samobójstwie. Ostatnio podpatrzył anioły wysyłające sms-y z apelem o więcej miłości, ale ich język nie dał się ubrać w ziemskie znaki i wiadomości były puste. Z e-mailami jeszcze gorzej, zasypało im pocztę reklamami, mało się niebo nie oberwało. Dowiedział się, że świeże aniołki to dzikusiątka, które trzeba oswajać i raz nawet był świadkiem takiego zabiegu.