Pomiędzy niebem, a piekłem
-Nie, dzięki. Nie trzeba. Ja to już chyba będę się zbierać, nie chcę ci robić więcej problemów, ani zawracać głowy.
-No przestań. Przecież tu mieszkasz.
-Co?! Nie mieszkam tu!- moje zdziwienie przekroczyło wszelkie granice.
-Oj tam, przecież możesz tu mieszkać dopóki nie znajdziesz sobie czegoś. Mnie to naprawdę nie robi różnicy, a nawet będzie mi milej wracać do domu w którym ktoś jest.
-Ale ty mnie nie znasz.- No w moim mniemaniu była to duża przeszkoda stojąca na drodze do wspólnego zamieszkania. Chociaż, chyba nie powinnam narzekać. Miałam lepsze wyjście? Raczej nie. Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy. Jestem bezdomna. Nie mogłam wrócić do domu w którym jeszcze do niedawna mieszkali rodzice. Matka zrobiła z niego prawdziwą melinę.
-Nie szkodzi. Zawsze mogę cię poznać, prawda? No to jak? Kiedy możesz się wprowadzić? O pierwszej muszę iść do baru, ale jakoś po piątej możemy jechać po twoje rzeczy.
-Ja…
-Cieszę się, że ci pasuje. A teraz, jeżeli chcesz się odświeżyć to na lewo jest łazienka. Garderoba jest w sypialni, możesz stamtąd wziąć coś mojego. Jesteś niska, coś może posłużyć jako sukienka.
-Jesteś szalony. Masz wannę czy prysznic?- Co mogę powiedzieć? Nie mogłam odmówić takiej ofercie. A temu ciemnowłosemu bogowi z niebieskimi oczami nie mogłabym odmówić niczego. –Wracam za jakąś godzinę.
Roześmiał się.
Okazało się, że kiedy wyszłam z łazienki już go nie było. Może to nawet lepiej, bo z łazienki musiałam wyjść w samym ręczniku. Dotarłam do jego garderoby. Miał mnóstwo ciuchów. No naprawdę, więcej niż ja. Wybrałam czarną bokserkę. Miał rację, był na tyle szczupły, że bluzka nie była zbyt luźna i na tyle wysoki, że nie była za krótka. Taka mini sukienka.
Już ubrana wyruszyłam na poszukiwania mojej torebki. Znalazłam ją na jednej z sof w salonie.
Wygrzebałam telefon. Nieodebranych połączeń miałam siedemnaście. Dziewięć od tego dupka, Konrada i osiem od Ani. Dwójka ludzi których nie chciałam więcej widzieć na oczy. Niestety, kilka razy musiałam się z nimi spotkać.
Okazało się, że jest dopiero trzecia. Miałam jeszcze co najmniej dwie godziny zanim wróci Mateusz. Coś mi się widzi, że będę się nudzić. Nie chciałam jeszcze niczego tykać. Między innymi dlatego żeby nie popsuć, do czego mam wybitny talent. Więc czekała mnie dwugodzinna nuda. Jeny…
-Ej, Iza. Wstań, musimy jechać po twoje rzeczy.- miękko powiedział czochrając mi włosy.- No już, wstawaj.
-Nie chcę- tak, nigdy nie należałam do rannych ptaszków.
-Chcesz, chcesz. No już, wstawaj.- powiedział już surowszym głosem.
-No dobra, już.- zwlokłam się z sofy i roztarłam zesztywniały kark. Bolała mnie ręka na której leżałam.
-Trzeba było położyć się w sypialni. Było by ci wygodniej.
-Musztarda po obiedzie.- mruknęłam. Spojrzałam za wielkie okno. Było lato wiec za bardzo nie mogłam stwierdzić która jest godzina.
-Za ile będziesz gotowa?
-Tylko… wyczeszę włosy i możemy jechać.
ROZDZIAŁ 2
Dom Konrada również był duży i można było po nim poznać, że ma kasę. W odróżnieniu od Mateusza Konrad mieszkał w domu z ogrodem. Nigdy jakoś nie lubiłam tego miejsca, więc teraz chciałam jak najszybciej stąd odjechać.
-Myślę, że będzie lepiej jak poczekasz w samochodzie. Zaraz wrócę.
Wysiadłam zanim zdążył zaprotestować. Jego wejście tam mogłoby narobić mi problemów. Konrad… był bardzo porywczy.
-Iza!- krzyknął kiedy tylko mnie zobaczył- Wczoraj wybiegłaś tak nagle, martwi…
- Nie fatyguj się. Nie interesuje mnie to- powiedziałam zimno. Na sam jego widok robiło mi się niedobrze.