Polowanie Wigilijne
- Zakończył kazanie wiceprezes.
Zgadzam się z prezesem. Ma on rację,gdyż większość kobiet stara się rozładować swoje nastroje. Ma wtedy najbliżej do nas, i nam najbardziej się dostaje więc lepiej czasem zabrać flintę,i uciec do lasu, choć to czasem przynosi same przykrości przy powrocie.
- Tak panowie. Mówimy o swoich żonach,że to jest żywe złoto.
A zaraz potem mówimy, że jest to krzyż Paski,który wrzyna się nam w plecy.- rzekł łowczy.
Strzepaliśmy z siebie śnieg, i zapaliliśmy.
- Tam. Nie jest tak jeszcze źle. bywało gorzej.- powiedział wiceprezes.
- Więc jak panowie Złoto? Czy krzyż Pański ? -zapytałem. Wszyscy buchnęliśmy śmiechem.
To tak jakby ktoś nas zapytał łowiectwo. czy żona ?. Skończywszy rozmowę z łowczym i wiceprezesem zbliżyłem się do Wojtka,rozmawiającego z dwoma swymi kolegami.
- Śnieg powoli słabnie,pada już tak jakby mu się nie chciało.-powiedział
- Przestaje bo wie,że się już za bardzo naprzykrza.
Śnieg naprawdę w oczach słabnął. Padało go coraz mniej,i mniej.
Przez cały czas śnieżycy dmucha wiatr ,i pędzi chmury po niebie. Prawdopodobnie przepędzi je daleko za horyzont, gdyż tam gdzie wiatr wieję widnieje pasmo ciemnych chmur.
Ze wchodu powoli wyłoniła się pomarańczowo-złocista smuga. Za chwilę zza. horyzontu spojrzy na nas jarząca się tarcza słońca. Zapanowało ogólne podniecenie.
Promienie słońca padły na snące ku ziemi płatki śniegu,mieniąc się, i iskrząc.
Biały kobierzec śniegu zaczął lśnić milionami drobnych gwiazdek. Przybierając przy tym szaroniebieską barwę w miejscach gdzie słońce nie dochodziło.
Drzewa rzucają na śnieg swe długie cienie.
Wzrok wszystkich skierował się ku wschodzącej tarczy słońca.
Zawitał piękny poranek,zwiastun dobrej pogody.
- A co tam u ciebie słychać Piotrze,nie widziałem cię z pól roku.
Zamiast wziąć udział w zbiorowym polowaniu w niedzielę, to ty siedzisz w mieszkaniu, jak przysłowiowa mysz pod miotłą.-powiedziałem
Piotr jest starszym 62 letnim mężczyzną, najchętniej lubi polowania indywidualne .
Do łowiska dojeżdża maluchem. Często zasiada na ambonie, i wyczekuje zwierzyny. Jak nic nie przyjdzie,to i tak z tego nic sobie nie robi. Cieszy się z każdej chwili spędzonej w lesie.
Pan Piotr jest człowiekiem bez nerwów. Jak to dobrze być blisko natury.
- Wiesz Grzegorzu,to już nie te lata.- rzekł
- A co panu dolega.- zapytałem.
Pan Piotr skrzywił się, tak jakby się smucił,a raczej było mu czegoś żal.
- Serduszku Grzegorzu,serduszko. Ja panie dzieju w życiu dość się nałaziłem po lasach,polach,i bagnach.- oświadczył pani Piotr
Wojciech wsłuchując się pilnie w słowa pana Piotra- rzekł:
- co pan plecie.- rzekł Wojciech.
- Tak Wojciechu,teraz wy młodzi macie pole do popisu. Ja już się dość nałaziłem. -rzekł.
Właśnie na polowaniu w zeszłą niedzielę panu Piotrowi zrobiło się słabo. Oparł się o pień sosny,i zsunął. się na ziemię.Nie mógł złapać oddechu,a przy tym był blady na twarzy bez kropli krwi.
Bardzo się przestraszyliśmy. Jeden z nas szybko go odwiózł na izbę przyjęć.
Okazało się potem,iż był to stan przedzawałowy. Miał. W ręku laskę, i wspierał się na niej i przyznam się, że jest z niego uparty człowiek. Ledwo chodzi, ale polowania wigilijnego nie podaruje. Dziwię się,że żona go puściła. Takich ludzi w naszym związku jest już mało.Gdy odchodzą starsi myśliwi,odchodzi z nimi tradycja.
- Panie Piotrze jest pan w takim stanie,i nie boi się pan wziąć udziału w polowaniu. Więc proszę chodzić ze stanowiska do stanowiska powolutku,nie śpieszyć się.
- Jak będzie trzeba to my na pana poczekamy. - rzekłem.
Podziwiam tego człowieka. Jest niemrawy, powoli kroczący krok za krokiem, lecz w oczach jego siedzi ogień radości życia do życia w pełnym wymiarze tego słowa.