15IV06
Zawsze lubiłem patrzeć, jak znikają z niej drobinki kurzu lub brunatnego smaru. Może i technika jest lepsza niż te piędziesiąt lat temu. Ale broń zawsze będzie się konserwować. Z resztą takie zabiegi istniały zawsze. Od kiedy człowiek pierwszy raz podniósł przedmiot przeznaczony do zabijania przeciwko innemu żyjącemu stworzeniu. I tak będzie do końca świata, bo żaden myśliwy nie pozwoli, żeby pozbawiono go przyjemności przyglądania się z bliska temu cudownemu mechanizmowi, wysokiemu poziomowi wykonania, oraz niezwykłej, mistycznej prostocie. One shot, and you will die. Nie rozumiem jak można się pastwić nad celem. Poza tym, szybka śmierć jest pewniejsza, bezpieczniejsza dla mnie. Przestrzegam tej niepisanej zasady odkąd zajmuję się tym fachem. Zajmuję się już długo. Ci którzy zaczynali się wprawiać w arkana skrytobójstwa dawno już nie żyją. Dlaczego? Brali każde zlecenie. Używali pierwszej lepszej broni. A przede wszystkim, uwielbiali się chwalić, chłonąć całą powierzchnią ciała gesty uznania. Nie przychodzę nigdy pod wielką tablicę, która zastąpiła cmentarz w naszym mieście.
Ostatnia niedoskonałość zniknęła z tytanowej powłoki krótkiego karabinu. Rutynowo sprawdziłem jeszcze, czy na pewno wszystko działa jak należy. Ważna sprawa.
Położyłem moją ukochaną na biórku zabezpieczonym pergaminem. Obok leżały jeszcze przedmioty, które znacznie zwiększały moją skuteczność w akcji, a także inne, które pomagały przeżyć. Dwie zielone kostki, wielkością zbliżone do tych, których używa się jeszcze czasami przy grach hazardowych, zawierające materiał wybuchowy. Dość silny, żeby wysadzić w powietrze przeciętny lokal. Paski zapinane powyżej łokcia, wyłożone od środka igiełki, po aktywacji wprowadzające do krwiobiegu różne chemikalia, stymulujące błyskawicznie ilość adrenaliny, lub o innych działaniach. Używam ich ostrożnie, mają niestety skutki uboczne.
Nie raz widziałem młodzików z czerwonymi opaskami. Skóra mało nie pęka pod napiętymi mięśniami. Za to refleks jest osłabiony do minimum. Napadł mnie kilka dni wcześniej taki kozak. Zanim zamachnął się potężną pięścią, usłyszeliśmy – ja i on – paskudny trzask. Kolano wywinęło mu się w drugą stronę. Ryk sięgający wysoko w niebiosa był straszny. Zostawiłem go tak.
Osobiście cenię sobie te niebieskie. Działają odwrotnie w stosunku do czerwonych. Owszem, pod jej wpływem mógłby mnie poturbować nastolatek. Ale musiałby mnie najpierw trafić. Albo chociaż zdążyć dobiec.
Obrzuciłem wzrokiem pozostałe błyskotki. Małe puszki, które przyłożone do rany regenerują nawet pożądnie nadwątloną tkankę, zapasowe magazynki, zestaw elektronicznych wytrychów, nowoczesny noktowizor z wbudowanym celownikiem optycznym i laserowym, wyposażony też w całą masę innych przydatnych funkcji. Kilka podrobionych kart identyfikacyjnych. Oraz zestaw, za pomocą którego składam proste pułapki. Przydatne nadwyraz często.
Usłyszałem od razu skradającego się chłopaka. Nie dałem tego po sobie poznać. Udawałem że majstruję coś przy pasie, przewieszonym przez bark, leżącym ładnie na kevlarowej koszulce. Zaatakował zbyt wolno. Pochwyciłem karabinek, bez trudu, w obrocie przystawiłem lufę do czoła rozczarowanego sobą nastolatka. – Czego? – Warknąłem. Przychodził często. Zająknął się w odpowiedzi. – Tak myślałem że miałbyś pożyczyć nieco kasy. – Odłożyłem