Po stronie cienia ( początek )
Biedny zakonnik stał spokojnie, nieświadomy groźby ataku na świętość, którą uosabiała jego szata. Natomiast groźny przeciwnik zatrzymał się o krok przed swoją ofiarą, i wbił swe straszne oczy – w nareszcie bladą twarz zakonnika, który ze strachu cofnął się o krok do tyłu. Nie rozumiał nagłego zainteresowania sobą tego dzikiego człowieka. Lecz dziki człowiek zatrzymał się, gwałtownie rozwarł ramiona i pijackim głosem wykrzyczał swoją prawdę, swoją tajemnicę: „ Koo-chch-aaam cię! „
Ludzie na przystanku zaczęli się śmiać. Ale nie zakonnik. Teraz on zamachał dłońmi w kierunku - jak się okazało - wielbiciela jego cnoty, i odszedł kilka kroków, w stronę kiosku ruchu, stojącego przy trawniku.
…Tak więc, i ta scenka, i data śmierci na klepsydrze – sprawiły, że zapomniałem na chwilę o Joannie, i zrobiło mi się lekko na duszy. A przecież, kierując się teraz w stronę Supersamu, mieszała się we mnie radość ze strachem, że znowu nasze spotkanie zakończy się moimi zdawkowymi pytaniami o córeczkę, i – czy nie jest głodna, bo jak tak, to zaraz skoczę do sklepu.
Stojąc już na przystanku, w oczekiwaniu na swój autobus, próbowałem swe myśli przenieść z mojej ukochanej, na spotkanego przed chwilą zakonnika i pijanego wielbiciela szat zakonnych.
Skąd u tego pijaka ta pijacka miłość do trzeciej płci? I skąd u zakonnika ten pęd do zamknięcia się w murach klasztornych, skazując się na jałowe życie bez baby, bez rozrywek, w których gustuje młodość? Czyżby doznał objawienia i poznał jedyną prawdę, za którą warto życie przeklęczeć będąc oplecionym drutem kolczastym?
Mój znajomy alkoholik powiedział mi kiedyś w zaufaniu, że prawda nie istnieje, bo to tylko takie słówko, które każdy zawłaszcza, by było mu koroną. To, co istotne: żołądek i odbyt, fiut i pipka – to ślepy pomiot ewolucji. A najbardziej oszukańczy są politycy; dla nich nie ma zmiłuj się nad słówkiem „prawda”. Używają je jak się kurwę używa, dla zmyłki obnosząc ją z welonem dziewicy. No, a wiara, to inna para kaloszy. Z rozumem nigdy się nie zbrata.
Kiedy zacząłem się wgłębiać w swój ulubiony temat: „skąd i dlaczego to wszystko?”, i - kiedy jeszcze raz z przyjemnością stwierdziłem, że wszechświat, no i my, wyskoczyliśmy z próżni jak królik z kapelusza - nadjechał mój autobus, nr 820.
III
Lubię stare kamienice, familoki, podwórka, gdzie i gołębniki, i komórki na węgiel. Idąc sztolnią uliczek, mając po bokach buro-szare, ceglane mury budynków, rozglądam się ciekawie, sycąc swój wzrok ich swojskim pięknem, ich ciszą. Spoglądam do góry, na gzymsy kamienic i na przybrudzone, karminowe dachy; tak odpoczywam. To świat, który jeszcze oddycha, lecz – widać to wyraźnie – stoi z boku, i czeka aż los się dopełni.
Tak wędruję, zbliżając się do Joanny.