Po stronie cienia ( początek )

Autor: zibi16
Czy podobał Ci się to opowiadanie? 0

Bytom, stare i piękne miasto, już dawno zagościło w moim sercu. W młodości często omiatałem swym cieniem jego kamienice, odwiedzałem krewniaków. Tam przychodziła młoda dziewczyna, która kochała się we mnie, a ja chciałem tylko zapomnieć o swojej pierwszej miłości.

Teraz wysiadłem na dworcu autobusowym, obok dworca kolejowego.

Lekko mi było.  Uśmiechałem się do siebie.

W kiosku kupiłem dwie paczki papierosów, dla Joanny i Matki. Puściłem totka na chybił. A zaraz na początku przejścia podziemnego, na drugą stronę dworca, do przystanku tramwajowego w kierunku Szombierek, w małej cukierni – kupiłem kilka drożdżówek.

Długo nie czekałem na tramwaj. Piątką ruszyłem do Szombierek, i wysiadłem przy kościele z czerwonej cegły, przeszedłem na drugą stroną szerokiej ulicy i zagłębiłem się w sztolnię uliczki obsypanej kamienicami z czerwono-czarnych cegieł. Wreszcie stanąłem przed pastelowym blokiem. Znałem kod do drzwi z klatki wejściowej, a drzwi do mieszkania Joanny nie były zamknięte na klucz. Lecz nim je otworzyłem, usłyszałem – jak zwykle – ujadanie małego kundla w łatki biało- szare. Wredny pies, mordę darł gdy tylko przychodziłem, gdy poruszałem się po mieszkaniu, a zwłaszcza gdy uczyniłem jakiś gwałtowniejszy ruch swoim ciałem.

Mijając mały pokój bez drzwi, rzuciłem do Matki „cześć” i zjawiłem się u Joanny. Właśnie siedziała na krześle przed lustrem, w rogu pokoju, i malowała rzęsy. Zauważyłem, że w łóżeczku nie ma  Małej.

- Witaj. Gdzie Oliwia?

- Leszek ją zabrał do siebie. Jutro z nią przyjdzie.

- Wybierasz się gdzieś?

- Ja też muszę mieć coś z życia. - Nie patrzyła na mnie, zajęta wciąż poprawianiem swojej urody. Ta czynność pochłaniała ją całą. „Idzie na kurestwo” – pomyślałem, i byłem tego pewien.

- Umówiłaś się z kimś? – zapytałem spokojnie, jakby mimochodem. Wręcz coś mnie nawet ucieszyło.

- A co?! – zapytała buńczucznie.

- Tak tylko… stroisz się, znaczy… gdzieś idziesz.

- Pewnie! A tobie o co chodzi?

- Myślałem, że pogadamy.

- A o czym?

- No… po prostu. Przyszedłem do ciebie. – Ale teraz poczułem złość. – Dawniej dużo rozmawialiśmy. Byliśmy… przyjaciółmi.

- Tak… byliśmy. Wiesz co… pogadasz z Matką.

- O której wychodzisz?

- Za  godzinę.

- Chyba wiem po co idziesz. Kuśka cię swędzi.

- Odpierdol się! Już ci powiedziałam. Ja też muszę mieć coś z życia.

Teraz już nie było o czym gadać.  Usiadłem na wersalce, i w milczeniu się jej przyglądałem.

- Kupiłem drożdżówki. Zjesz?

- Zostaw na stole. Albo daj Matce. Chyba nic jeszcze nie jadł.

- Jesteś dobrą córką – zakpiłem. – Kupiłem cztery, dwie mu zaniosę. To co? Będziesz jadła? Może zrobić ci herbatę?

- Nie, dziękuję.

- Powiesz mi coś o nim? – Nie powinienem pytać, ale przekora była we mnie i chęć zemsty podchodziła mi nożem do gardła.

- O kim?! – Była wściekła.

- Słuchaj, nie musisz mówić, ale nie rób ze mnie idioty. To twoja sprawa z kim idziesz do łóżka, ja tylko tak pytam, bo jestem ciekawy. – Zachowywałem się jak gówniarz. O rany! Że też muszę się tak błaźnić. – W końcu, cholera! musimy o czymś rozmawiać.

- Powiem ci, i co ci to da?

- Nic.

- Wyluzuj… przecież wiesz, że cię lubię. Muszę wyjść, bo zwariuję.  No i chce mi się pieprzyć.

W końcu Joanna zakończyła upiększanie rzęs, ujęła dłońmi włosy znad karku, uniosła je, i odwracając głowę to w lewo, to w prawo, przyglądała się sobie. Potem wstała, szybko podeszła i usiadła obok mnie, z  podciągniętymi i skrzyżowanymi nogami na kanapie. Spojrzała na mnie uważnie, może… trochę zalotnie. Ale, chyba nie. Milczała. Wciąż patrzyła na mnie. Jej brązowe, duże oczy, nic nie mówiły. Były pociągnięte farbą bezbarwną, nieruchome, tak jak i jej twarz. Czy o czymś myślała? Potrafiła przecież nieoczekiwanie, gwałtownie wybuchnąć, pełna agresji, czując się strasznie skrzywdzoną; myślała chyba tylko o sobie, o tym, jak kurewsko ją los doświadczył i wciąż doświadcza, a ona -  nie potrafi się obronić. Jej wybuchy kontrolował chyba tylko  sam diabeł. Lecz teraz jej twarz była jedną z masek pięknej kobiety, władczyni lub arystokratki; maski, które są wystawiane w muzeach sztuki staroegipskiej, i podziwiane przez rzesze kobiet i mężczyzn, a wśród kustoszy są powodem do niekłamanej z nich dumy. Podobne do siebie jak dwie krople wody, właśnie może dlatego tak niezmienne w swym surowym pięknie ściągały na siebie niekłamane spojrzenia pełne podziwu, uwielbienia i zazdrości.

Najpopularniejsze opowiadania

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Forum - opowiadania
Reklamy
O autorze
zibi16
Użytkownik - zibi16

O sobie samym: Napisz kilka słów o sobie
Ostatnio widziany: 2023-05-04 18:17:38