"Po stronie cienia" ( początek książki )
…Przyglądałem się wciąż twarzy w lustrze i się zastanawiałem. Chyba przeżyję swoją kotkę?
Ech!...
ten młodości przymus, by życie szło krokiem żołnierza, ze sztandarami odwiecznego buntu, i prastarej miłości do słabych i skrzywdzonych. Zwycięstwo jest tuż – tuż!
W końcu, leżenie gdzieś w krzakach, nad rzeczką lub stawem, z głową tak spokojną jak pusta obok butelka – bywa pięknym zakończeniem życiowych pragnień, bo przecież w końcu – najważniejsze, po przegranej bitwie – to święty spokój.
2.
Co teraz porabia Joanna?
Przez noc padał deszcz, i trochę przez ranek. Umówiłem się z sąsiadem na wódkę, ale nie pójdę. Wczoraj go wywieźli w plastykowym worku. Chyba serce.
To był miły i spokojny facet. Taki kurdupel około siedemdziesiątki. Najpierw umarła mu żona, potem pies. I wcale się nie rozpił. Wiem o tym, bo często go widywałem na osiedlu; gdy szedł, wyglądał jak przesuwająca się po chodniku brudna plama po płaczu, która potem znikała za drzwiami klatki schodowej, a potem w windzie, i ostatecznie – za drzwiami na których widniał rozmazany, nieczytelny numer mieszkania.
Sobaczy los. Są historie, które nigdy nie powinny się wydarzyć. Ale cuda się zdarzają. Żyjesz. Trzymasz moralny pion pijąc wódkę? Znajdziesz nowego towarzysza, by pod polską czystą, i kiszony ogórek – rozwiać nudę istnienia? Stałeś się wydmuszką, która na próżno czeka, by ją ktoś napełnił?
Ciekawe, czy szaleństwo jeszcze zagości w moich kościach? Bo przecież to, że kocham Joannę, jest tylko beznadziejnie pięknym zmęczeniem ćmy lecącej do płonącej zapałki. Szekspir ustami Hamleta powiedział, że nawet w skorupie orzecha można być panem nieskończonych przestrzeni. Może więc i ja odnajdę się w swojej wydmuszce? Muszę ją tylko na nowo zaludnić.
Zmuszę Joannę, by zamieszkała w moim świecie. A przynajmniej, by nie kpiła ze mnie, czasami zaprosiła na kawę, i już nie milkła gwałtownie po moich słowach: „Czy ja ci dzisiaj już mówiłem, że cię kocham?„
To dobrze, że nie ciągnie mnie, by się długo w lustrze przeglądać.
Poetka Joanna, od dzieciństwa, jak powiada, ma przesrane. Ale teraz, i ja. Dlatego ciągle zapominam danego sobie słowa, że – dość! Nigdy już mnie nie zrani. Odpuszczam sobie tę znajomość. Zbyt łatwo mnie poniża. Weszło jej to w krew. Ale – właśnie dlatego potrzebuje mnie, by nie zwariować.
Rozumiem to; jestem jej kołem ratunkowym, ale gdy opuści wzburzone wody, zapomni. Nie przejmuję się tym.
Jest poniedziałek. Minęła jakiś czas temu połowa czerwca 2016r. Już nie pada deszcz. Wilgoć, mały wietrzyk. W sam raz, by moje skaczące ciśnienie usnęło. Dobry czas napić się piwa. W końcu, znowu słucham Chopina. Gapię się w okno.
Na biurku zeszyt A-4, kilka długopisów. Czy stać mnie, by dorównać Joannie, i stać się poetą? Może pisarzem? Ale, jak to jest? Czy pisanie ma być aktem rozumu, tej ciasnej ciżemki w kanonach logiki, czy też – falą emocji i skojarzeń wolnych jak ptak? Gdzie gips nałożyć, by zrósł się rozum z emocjami? Jaka kończyna jest odpowiedzialna za tak karygodne oddzielenie tych boskich stworzeń?
Te dwa ptaki są jak odpryski świata z rozbitego lustra, którym jestem.
Jakiś głupiec zza moich pleców pyta o miłość; czy i ona ma szansę zaistnieć wśród opuszczonych katedr, gdzie błąka się wystraszony gotyk i płomyki świec, gdzie nie zaglądają pielgrzymi skuszeni piwem i wyżerką darowaną im przez zapobiegliwych kapłanów starej - nowej religii, w zmurszałych kościołach.
Czy jeden zakochany głupiec wystarczy za całą ludzkość?
Wstaję od biurka, wychodzę z pokoju, i idę do drugiego. Moje kroki brzmią pusto, bo nie znam odpowiedzi. Jestem więźniem, jak i ty, którego nie widzę, ale przeczuwam, że też samotnie przemierzasz puste komnaty i korytarze, i nie znajdujesz ani mnie, ani mojego cienia.
Wszędobylska samotność daje nam mocno popalić.
Przysłuchuję, nasłuchuję. Ale nie słychać innych kroków.