"Po stronie cienia" ( początek książki )
Przysiadam więc na krześle, wpatrując się w zeszyt. Nie będę poetą. Za stary jestem. Ale, lubię pić piwo. No i muszę w Bytomiu odwiedzić Joannę. Pewnie będziemy milczeli. Może pójdziemy na spacer.
3.
Na dworze duszno, i w moim pokoju powietrze jak zakalec. Nie mam wentylatora, ale mam skaczące ciśnienie. W mojej głowie ktoś ostrożnie uchyla ołowiane drzwi, by potem głucho je zatrzasnąć. Kogo szuka ta cicho skradająca się zjawa?
Dzisiaj ogłoszono wyniki referendum: obywatele Wielkiej Brytanii opowiedzieli się za wyjściem z Unii Europejskiej. W Polsce natomiast bez zmian. W dalszym ciągu Premier Rządu nie zamierza publikować wyroków Trybunału Konstytucyjnego uważając, jak i cała partia PiS, będąca u władzy, że to nie są wyroki lecz jedynie opinie kolesiów wygłaszane przy ciasteczkach i kawie. Również w kościelnych kręgach, głoszone i nauczane prawdy, jak Chińczycy – trzymają się mocno. Godny podziwu jest entuzjazm pewnej katoliczki, która pochwaliła się na facebooku, że wreszcie dowiedziała się od księdza na naukach przedmałżeńskich, czym jest miesiączka: „To krwawe łzy macicy stęsknionej za macierzyństwem. „
…Musiałem wyjść, i powłóczyć się po okolicy. Coś, gdzieś mnie ciągnęło. Przecież do kieszeni spodni schowałem kartkę papieru ze swoim wierszem. I czułem sią jak sztubak. Nie mógłbym teraz spojrzeć w lustro.
Wełnowiec, jak stara kochanka, po udanej operacji plastycznej, zdziwiona przyglądała się sobie. Szedłem Józefowską w stronę cmentarza. Bez pośpiechu, do Centrum. I ja wpatrywałem się w tę starą, robotniczą dzielnicę. Po prawej stronie wysokie, pastelowe bloki, a po lewej szare kamienice. Które wyrastały też i po prawej, przed cmentarzem.
Nieśpiesznie podążałem alejką osiedlową. Właśnie zbliżałem się do ławeczki na której siedziała kobieta. Ciekawe, co mogłoby się stać gdyby była młodsza? – przemknęło mi przez głowę. Kurzyła papierosa i ciągnęła bełta. Bełt był jak witaminy, i choć twarz kobiety i jej wzrok krzyczały w męce o te witaminy, to ulgi na jej twarzy nie było widać. Pomyślałem, że jest jak niedopieczona wątróbka, kanapka z nieświeżym salcesonem lub jak rozbite jajko na głowie. Ale zaraz sobie przypomniałem, że i ja też nieświeży i na bocznym torze.
Ta konstatacja humoru mi nie dodała. Westchnąłem, ale życzliwiej spojrzałem na pijącą bełta. Nie zwolniłem kroku, zresztą… szedłem powoli, pomyślałem nawet, że byłoby nieelegancko, tak prosto w jej twarz… patrzeć.
Dzisiaj nie piłem, i z szacunkiem odnosiłem się do takich jak ona, zranionych ptaków.
…Ale była stara, choć pewnie sporo ode mnie młodsza. Życie przeorało jej czystą duszyczkę. Gdyby nie to... kto wie... Ta ławeczka, i ja przy niej... W końcu spojrzała na mnie, jakbym wszystko rozumiał. Jakbym wszystko wiedział.
Dzień był piękny. Kikuty drzew kurczowo trzymały się liści, które jeszcze nie zdychały, nie umierały szybko, opadając jak co roku, w kolorze sraczki i wilgotnej wątroby. Fajnie było. Kac nie męczył, wzrok nie uciekał przed światłem, tabletka na ból głowy zadziałała prawidłowo, ręce w kieszeniach spodni i trochę marynarski chód – dawało wrażenie stabilności pająka w snutej życia pajęczynie.
Gdy ją minąłem, jej pochylona sylwetka na ławce w jakimś skurczu z papierosem już dobrze parzącym opuszki palców i z kurczowo trzymaną butelką z tanim winem, przypomniały mi czyjeś słowa: „ Brateńku… cierpimy… taki nasz los…” A przecież jej nie żałowałem. Choć minąłem ją pełen braterskiej miłości.