POCIĄG POCIĄGIEM
A on patrzy. I czemu tak tylko patrzy? Przecież wysyłam feromony, fluidy, cała się w sobie skupiłam i emituję, długo tak nie wytrzymam, niech wreszcie wyciągnie rękę i dotknie tak ciepło, tak głęboko, tak... Już on sam przecież wie, jak. Tak myślę. No, nie wytrzymam dłużej. Ocknij się wreszcie i odbierz sygnał, bierz mnie teraz i szybko, mocno... Przecież sami jesteśmy i ciemno. - Przepraszam, nie wie pani, która może być godzina? Godzina?! Jaka godzina?! Czy on nic nie czuje?! Nic?... - ...bo chyba mi stanął... Mógł tak od razu. Nareszcie! Uśmiecham się, zalewając go całym potokiem erotycznych impulsów i jednoznacznych aluzji. Wiem, o co ci chodzi.... - Już prawie północ – szepczę, choć głos mi się z podniecenia dławi w gardle i to raczej chrobot jest, charkot jakiś niż głęboko namiętny głos Sharon Stone. – Jedzie pan do końca? – pytam, choć i tak znam odpowiedź, ale chcę, żeby wyczuł, żeby zajarzył co mam na myśli, że mamy ponad osiem godzin, sami, w ciemnościach, a pociąg nadaje ten rytm. Ten rytm. - Tak – odpowiada obojętnie (!). Nawet na mnie nie patrzy! – A pani? - Ja też – odpowiadam, ale w końcu nie wytrzymuję (co za tuman niedomyślny!): - To daleko. Rezerwacje. Już pewnie nikt nie wsiądzie – sugeruję, moszcząc się wygodniej na fotelu. Cały przedział tylko dla nas. Dla nas! Może wreszcie się domyśli, może zaproponuje. To w końcu kuszetka. Prędzej czy później, musimy się położyć... Tu się przecież śpi. Cztery łóżka, a nas tylko dwoje. – To bardzo męczące. - Chce się pani położyć? – pyta wreszcie. Czy ja chcę?! Ja już leżę. Pod tobą, na tobie, obok ciebie. Jak tylko wsiadł. Wiedziałam. Dwudniowy zarost na policzkach, ciemne włosy, krótko ostrzyżone, chyba własnoręcznie. Facet. Prawdziwy. Nie żaden tam ślamazarny poeta, przewrażliwiony, niedomyty. Facet. Wolny i niezależny, nie potrzebujący nawet fryzjera. Jedzie sobie ze mną, nocą, sam na sam. - Nie – mówię, coś za mnie mówi (?) – Jeszcze nie. Jeszcze nie?! A kiedy?! Co to ma być? Kobieca duma przeze mnie przemawia, czy głupota farbowanych głów? Przecież zaraz eksploduję i rzucę się na te jego..., jeśli on za chwilę sam tego nie zrobi. Gdybym miała jakieś wino, albo chociaż piwo, mogłabym go przechytrzyć. - Napije się pani piwa? – Słyszę. Hurra! A więc jednak magia działa! Niech żyją browary, producenci butelek, puszek i etykiet, a przede wszystkim reklamy! - Nie, dziękuję, w podróży nie piję... Co we mnie wstąpiło? Przecież sam nie będzie pił, albo upije się i zaśnie. Nie. Uwaga! Otwiera! - W takim razie, pani wybaczy... Wychodzi! Podłożę mu nogę! Pierwsza pomoc. Usta – usta, reanimacja, masaż serca, klatki piersiowej, na pewno delikatnie owłosionej, byle nie za bardzo, bo to trąci jakimś harlequinem, gdzie boli? Tu? Może pocałuję? Wraca! Już bez butelki. Wypił czy wylał? Chyba lepiej, żeby wypił. Od jednego tak szybko nie zaśnie. Siada, patrzy. Na mnie. Boże. Całkiem na mnie. Na nogi, na piersi, na brzuch mi patrzy, na... Co on tak patrzy? Co za świnia! Pozwoliłam się tak gapić? Co on sobie wyobraża? - To co? Może się położymy? Będzie już po północy – mówi i ślini się do moich piersi. Nie mam stanika. Chciałam, żeby mi było wygodniej i proszę. Mam. - Niech pan się kładzie ja jeszcze posiedzę, poczytam. A tak, draniu jeden. Nie myśl sobie. Poczytam. Hegla albo tego drugiego. Zabrałam wszystkich. Gdyby nie było tak ciemno... Zaczyna się krzątać, rozkłada prześcieradła, koc, poduszki, ręcznik. Nie wytrzymam tego. Wstaję i odwracam się od niego. Bezlitośnie plecy mu pokazuję. Szukam w plecaku Schopenhauera, bo najcieńszy, chcę cię podbudować erystyką, chcę być gotowa na potyczki słowne, zmiażdżę go, powalę siłą intelektu, nie podniesie się aż do Gdańska, a na miejscu będzie za mną wynosił bagaże. Nagle. Czuję coś. Jego oddech? Jego ręce? Na mnie? Nie mam stanika. A jego ręce już tak blisko... Mruczy. Zadowolony. Dostał się do nich. Dostał się do moich nie osłoni