"Po stronie cienia" ( początek książki )
*
… Wreszcie sięgnąłem po szklaneczkę z drinkiem. I zapatrzyłem się w nieokreślony punkt w pokoju, a może w pustkę we mnie ? Czułem obdarte z sensu Oczekiwanie, na coś, co nie istnieje. Czy piasek w klepsydrze jeszcze się przesypuje?
Dzisiaj już nie stać mnie było na myślenie o Joannie. Moje pytania do niej zawsze pozostawały bez odpowiedzi. Nigdy na nie odpowiadała; gdzieś jej słowa ślizgały się na skrawku oderwanej tasiemki od całej sukni.
II
1.
Zobaczyłem się w lustrze. Zimna tafla stopionego kwarcu. Ja – błogosławiony człowiek, mocno ściśnięty pasem, by spodnie nie opadły. Za chwilę wyjdę z łazienki i usiądę w fotelu. Teraz jeszcze się twarzy przyglądam. Ciekawa sprawa. Ta zbliżająca się starość.
Dzisiaj zaplanowałem ten dzień przeżyć spokojnie, słuchając muzyki klasycznej. Czytając książkę, popijając piwo.
Przede mną wciąż droga, a na jej poboczach samotne szubienice; pokusa odpoczynku dla zmęczonych i odważnych. Czy to ja, czy diabeł zaraz usiądzie w fotelu?
Zapętliłem się w sobie.
… Ale mam kotkę, która mnie lubi. Ma trzynaście lat, i choć uwielbia spać – jest pełna energii. No tak… a ja oklapłem. Ciekawe, kiedy umrze? Pamiętam umieranie mojej jamniczki.
…Może jesteśmy z gwiezdnego pyłu. To by się nawet zgadzało. Ale coś się już stało. Coś niepojętego. To było tak:
Moja stara suka, poskręcana reumatyzmem jamniczka, po szesnastu latach w końcu się strasznie, i szybko zestarzała. Przez kilka dni przygotowywała się, brzuch jej napęczniał, i obwisł, kark się wygiął, na karku błyszczały kręgi wyrzeźbione, napięte na suchą skórę. Wlokła się jak zraniony owad, przewracała na bok, dyszała, albo – nie oddychała. Dzień przed śmiercią, w nocy, kiedy spałem, no – może to była późna noc, bo nie spała przy mnie, nigdy, ale wtedy – przyczołgała się, wczołgała w moją pościel ( spałem na podłodze ) do mojej twarzy, i tak leżała. A rano poczułem i obudziłem się, bo strasznie śmierdział jej oddech. Ale – nie przegoniłem jej, mruknąłem tylko: „ Oj! Mila. „ - i przewróciłem się na drugi bok.
W tym dniu jeszcze żyła.
Na drugi dzień, rano, chciała się przyczołgać, i tak już została. Martwa. Mała poczwarka, z kupką przy odbycie, z językiem w bok, z otwartymi oczami, z brzuchem głucho obwisłym. Już było po niej.
Może jesteśmy z gwiezdnego pyłu. Ale coś już się stało. Coś niepojętego.
Dramatem moim, nie mojej jamniczki ( bo jakże? ), jest to, że to ja będę opłakiwał już nie ją, ale kolejną sukę, może szczura, psa, kota? I że jej śmierć stanie się jedynie tłem. Nigdy dramatem, Wyleniałą narzutą na nieboskłonie.
Choć dzisiaj jeszcze jej uporczywe czołganie się do mnie, zadziwia mnie, i wzrusza.
Natomiast moją sukę, owczarka niemieckiego, uśpiłem. Razem z jamniczką się wychowywały, dorastały. Musiałem ją uśpić. Miała wylew, nie schodziła już z posłania, robiła pod siebie. Weterynarz przekonał mnie, że tak trzeba. Ale kiedy już się zdecydowałem, i próbowałem ją postawić na nogi, trzymając w ręku smycz, spojrzała mi w twarz brązowymi, przenikliwymi oczami, coś nią szarpnęło, i niezgrabnie – ale poderwała się, po czym zaczęła krążyć kulawo po przedpokoju, co rusz wpatrując się we mnie. Wiedziała?
Na dworze szła przy mnie, zataczając się. Weterynarz urzędował niedaleko. Na trawniku, przed Przychodnią, odpiąłem smycz. Ożywiła się, biegała robiąc szerokie koła, zataczając się, podbiegała do mnie, usiłując unieść przednie łapy, by je na mnie oprzeć. Po czym odskakiwała. Ja nie miałem już złudzeń, lecz Ona jeszcze się łudziła. Chyba oboje cierpieliśmy. Gdy weterynarz wbił w nią zastrzyk i wpuszczał w jej ciało zabójczy płyn, patrzyła na mnie szeroko, łagodnie i niemo. Zacisnąłem szczęki, ale nie potrafiłem ukryć płaczu. Facet w białym kitlu wyrzucił mnie za drzwi.