Pielgrzym: Część I - Pielgrzym wyrusza na północ
Mag znajdujący się po prawej stronie wyciągnął prawą rękę i otwartą dłonią machnął nią w powietrzu. Wszystkie wystrzelone strzały zapaliły się jednocześnie i runęły bezładnie tuż przed nimi. „Magowie ognia” – teraz człowiek obserwujący całą scenę nie miał już wątpliwości. Był tak samo zaskoczony tym faktem jak łucznicy. Nie widziano magów ognia, bowiem w tych stronach od długich dziesięcioleci i to jeszcze przed Czystką.
Kolejne puszczone strzały spotkał ten sam los, co poprzednich. Krępy mężczyzna będący dowódcą widząc bezcelowość dalszego ostrzału wydał rozkaz do ataku swojej piechocie. Wszyscy ruszyli z podniesionymi tarczami z krzykiem na ustach. Odległość pomiędzy nimi a napastnikami drastycznie malała. Kiedy pierwszy z piechurów dobiegł do maga stojącego pośrodku rozpoczęła się walka. Żołnierz zamachnął się mieczem, lecz jego ostrze napotkało opór w postaci niewidzialnej bariery. Obrońca miasta dostrzegając to spróbował zaatakować inaczej. Wykonał pchnięcie, ale tajemniczy intruz w czarnym płaszczu uskoczył zwinnie łapiąc przy tym go za rękę. Jedna chwila i dłoń trzymająca miecz zajęła się ogniem. Gwardzista zaczął wyć z bólu. Po chwili nie był już sam. Jego dzielni kompani dołączyli do niego. Wszyscy krzyczeli od zadawanych ran. Jeden po drugim stawali w płomieniach, padając na wybrukowany plac i wyjąc się z agonii.
— Macie spalić wszystkich — powiedział najwyższy z magów, kiedy złapał kolejnego gwardzistę za głowę by po chwili zamienić ją w płonącą kulę ognia.
Dwaj pozostali skinęli tylko niewyraźnie swoimi kapturami i skierowali się ku nadbiegającym posiłkom, pozostawiając go samego. Obserwujący wszystko chłopak zignorował dalszy przebieg bitwy. I tak znał już jej wynik. Od samego początku. Postanowił skorzystać z okazji i podejść bliżej do ich dowódcy jak się domyślił. Ten stał nieruchomo. Niespokojne podmuchy wiatru szeleściły jego długimi rękawami. Tajemniczy człowiek panujący nad żywiołem ognia zdawał się delektować dobiegającymi zewsząd odgłosami cierpienia. Chłopak był już blisko, widział już wyraźnie jego plecy. Zamierzał obejść go z boku i spojrzeć w twarz. I wtedy…
Czarny mag odwrócił się niespodziewanie ku niemu śmiejąc się przy tym szyderczo. Anonimowy świadek zamarł w bezruchu z zaskoczenia. Wszystko trwało tylko chwilę. Ujrzał zdejmowany płaszcz, czarne oczy i białą niczym kreda skórę.
— Nieumarły! — krzyknął, gdy z ust czarownika buchnął strumień ognia. — NIEEE!
Obudził się cały zlany potem. Drzwi otworzyły się i do pokoju weszła jakaś dziewczyna.
— Merik!
Podbiegła do łóżka. Nachyliła się nad nim i położyła swoją dłoń na jego czole. Pokręciła głową.
— Jesteś cały mokry. Co się stało? — spytała, kiedy odwróciła się ku szafce nocnej, na której stał duży dzban wody i kubek. — Opowiedz mi — powiedziała, gdy skończyła nalewać wodę do kubka.
— Znowu miałem wizję — odpowiedział drżącym głosem. Podniósł się i wziął od niej kubek. — A raczej koszmar.
Dziewczyna wyglądała na przestraszoną i zatroskaną jednocześnie. Przysunęła do siebie krzesło i usiadła przy nim.
— Opowiedz mi — zachęciła go łagodnie. — Opowiedz mi, co ci się śniło.
Chłopak wziął łyk wody nic nie odpowiadając. Zastanawiał się. Co ma jej powiedzieć? Że od jakiegoś czasu widzi rzeczy, które nie powinien widzieć. Był magiem, ponoć dobrym, ale żaden mag nie ma daru jasnowidzenia. Tym razem wiedział już gdzie był. W Notredzie – mieście, w którym urodziła się jego matka. Sny nawiedzały go od tygodnia, w każdą noc budząc w nim lęk i przerażenie. A przed chwilą rozpoznał nareszcie napastników. Zobaczył twarz nieumarłego, istoty powstałej w wyniku użycia czarnej magii i to potężnej.