Pas (D&D fanfiction)
knęły.
- Przepraszam, że go do ciebie zwabiłem – szept Montarona sprawił, że zaskoczony łowca omal nie wrzasnął. – Akurat ten jeden mi wadził, a nie mamy czasu na opracowywanie wymyślnych zasadzek. Ale jak widzę poradziłeś sobie doskonale. Byłby z ciebie świetny zabójca.
- Wystarczy, że cuchnąłbym jak ty. Każda mijająca mnie istota z miejsca padłaby trupem – odciął się Lucien. – Aż dziwne, że ten fetor cię nie zdradził.
Niziołek pokazał mu język.
- Dobrego skrytobójcy nic nie jest w stanie zdemaskować – odparł urażonym głosem.
- Srały muchy – skwitował rozmowę McMorth. – Lepiej rozejrzyjmy się po jaskini. Może znajdziemy tego przeklętego półogra.
- Jak znam życie, to raczej nie będzie zadowolony z odwiedzin.
- I wcale mu się nie dziwię – stwierdził Szary Wilk, wyciągając z podręcznej torby zrobioną z kawałka cienkiej skóry łebkę.
- Co to? – zapytał niziołek, widząc jak Lucien naciąga ją na głowę.
- Hełm infrawizji – odparł łowca. – Znalazłem go przy zwłokach pewnego zabójcy, którego nasłali na mnie Zhentarimowie. Stare dzieje, kiedyś ci opowiem – dodał, wchodząc ostrożnie do wilgotnej, pogrążonej ciemnościach groty.
W nozdrza uderzył go smród gnijącego mięsa.
- A może zdechł ze starości? – zażartował Montaron.
McMorth zbył jego uwagę milczeniem.
- Lepiej uważaj po czym deptasz. Pełno tu obgryzionych ludzkich kości i parę innych rzeczy, których nie chciałbyś widzieć – rzekł po chwili.
- Wystarczy, że je czuję – jęknął skrytobójca, jedną dłonią trzymając się kurczowo koszuli przyjaciela, drugą zaś zatykając nos.
Przez chwilę brnęli przed siebie w kompletnej ciszy. Nagle w oddali zamajaczyło nikłe światełko, a do ich uszu doszły przytłumione pomruki. Ukradkiem ruszyli w tamtym kierunku. Po chwili dotarli do szerokiej, naturalnej komnaty, pośrodku której płonęło ognisko. Wokół niego, na posłaniach z liści i trawy, głośno chrapiąc spało kilkanaście Xvartów - błękitnoskórych karzełków niewiele większych od kobolda. Po ziemi walało się mnóstwo ludzkich czaszek oraz najrozmaitszych towarów pochodzących z grabieży, głównie ubrań i biżuterii. Nieco dalej, pod ścianą, na prymitywnym drewnianym tronie drzemał półogr.
- No to znaleźliśmy bydlaka – szepnął McMorth, kryjąc się za potężnym stalagmitem. – Teraz tylko trzeba wymyślić jakiś sposób, żeby pozbawić go głowy.
- Szkoda, że nie mamy maga. Ze dwie kule ogniste i byłoby po sprawie – stwierdził fachowo Montaron.
- Niestety, musimy poradzić sobie bardziej konwencjonalnymi metodami. – odparł łowca. – Spróbujmy się do niego podkraść i poderżnąć mu gardło. Jak go zabijemy, te niebieskie przygłupy powinny poddać się bez walki.
- Obyś miał rację – mruknął niziołek.
Ściskając w dłoniach sztylety, zaczęli ostrożnie lawirować między pogrążonymi we śnie potworami. Dojście do półogra zajęło im kilka pełnych napięcia chwil. Stojąc przy nim z wzniesionymi w górę ostrzami, gotowi do zadania śmiertelnych ciosów, uśmiechnęli się z satysfakcją. Jednak miny szybko im zrzedły. Ich plan zniweczyła niewielka kropla, która niespodziewanie spadła wprost na czoło bestii. Półogr otworzył oczy, a zobaczywszy obok siebie zabójców, wrzasnął dziko. Nim towarzysze zdążyli zareagować, zerwał się z tronu odpychając ich potężnymi łapami i sięgnął po oparty o ścianę, najeżony kolcami morgensztern.
- Ja zgnieść twoja pysk! – ryknął, szarżując na McMortha.
Łowca zwinnie uniknął ciosu. Odskoczył do tyłu, przy okazji odcinając rękę jednemu z Xvartów, który obudziwszy się próbował niezdarnie dźgnąć go sztyletem,