Ostatni Martwiec
– Gdzie ja jestem? – krzyknął starając się być groźnym.
– To nasza pracownia, lochy pod kościołem. Za czasów królewskich przesłuchiwano tu jeńców i zdrajców. Nie krzycz i tak nikt cię nie usłyszy.
– Po co wam moja krew? Mogłem wam dać dobrowolnie – odparł zrezygnowany Michał.
– Nie zrozum mnie źle, mhm – do celi wszedł starzec – ale potrzebujemy próbki twojej krwi po transformacji, mhm, to znaczy na głodzie. Jak twoje zmysły się wyostrzą, mhm – kontynuował starzec. Jak do tej pory poprawił mi się chyba jedynie słuch, bo drażni mnie jego sposób gadania, pomyślał Michał i uśmiechnął się delikatnie. Zaczynał odczuwać głód i jego zmysły powoli się wyostrzały.
– Chyba domyślasz się, że nikt nie odważyłby się do Ciebie podejść, gdy będziesz zmieniony – zakończył młody ksiądz – Teraz pozostaje nam jedynie poczekać. Niedługo, kilka godzin. To nam wystarczy.
xxx
Oblevega dotarł pod drzwi schroniska dla bezdomnych na Woli. Nie chciał tu przychodzić, ale wiedział, że często po przebudzeniu wampir wraca do swojej rodziny. W przypadku zakonnika zapewne wrócił do miejsca, w którym spędzał najwięcej czasu. Pchnął drzwi bardzo delikatnie, żeby nie zwrócić na siebie uwagi osób znajdujących się w środku. Ku jego zdziwieniu w budynku panowały zupełne ciemności, jak nigdy. Przecież w ostatnich kilku latach bywał tu bardzo często i to o różnych porach dnia i nocy, a przy wejściu w holu zawsze paliło się światło witając nowo przybyłych. Nigdy również nie było tu tak cicho. Nie podobało mu się to, ale musiał sprawdzić, czy przypadkiem jego uczeń nie znalazł tu schronienia. Od wczoraj nic nie jadł i zmysły powoli zaczęły mu się wyostrzać. Nie wyczuwał obecności ludzkiej, ale ktoś w budynku na pewno się znajdował. Poczuł znajomy zapach. Spotykał się z nim wielokrotnie, ale nie w ostatnich dekadach. Dużo wcześniej. Zapach był słodkawy i ciężki. Dał krok do przodu i kopnął coś okrągłego. Była to głowa jakiegoś bezdomnego. Od razu przypomniał sobie ten zapach i miejsce, gdzie czuł go ostatnio. Było to na dworze Włada Palownika, tam ten zapach unosił się cały czas. Był to zapach śmierci, która na dobre zadomowiła się w jakimś miejscu. Drzwi za nim zatrzasnęły się z hukiem i coś skoczyło ku niemu. Szybkim ruchem odwrócił się i machnął przed sobą ręką. Zahaczył o coś paznokciami i szarpnął. W ręku pozostało mu coś miękkiego i poczuł jak po ręce spływa mu gęsta, zimna ciecz. Krew – tylko czemu zimna? Napastnik, pomimo rany nie odpuszczał – skoczył ponownie ku Oblevedze, tym razem dopadając go i przewracając na ziemię. Oblevega przyjrzał się twarzy napastnika. Był to wygłodniały wampir, który wyglądał jakby dopiero co obudził się i instynktownie szukał krwi, żeby zakończyć rytuał. Nie tracąc więcej ani chwili Oblevega oburącz złapał go za głowę i ścisnął ją. Bestia zaczęła wyć, głos jaki z siebie wydawała przypominał pisk połączony z rykiem, bardzo drażniący dla uszu. Wampir nie zwalniał ucisku dopóki napastnik nie stracił sił. Oblevega miał nad nim przewagę. Przed zakończeniem rytuału, wypiciem pierwszej krwi, wampir nie posiada wielkiej siły. Kiedy bestia zdawała się już nie walczyć, wampir jednym silnym ruchem skręcił jej kark, by łatwiej było urwać jej głowę. Nie chciał ryzykować kolejnego starcia, chociaż przeczucie mówiło mu, że tej nocy jeszcze wiele się wydarzy.
Podniósł się z ziemi otrzepując ubranie. Już miał pewność, że znalazł nową kryjówkę swojego ucznia. Tylko jakim cudem zdołał już kogoś zmienić w wampira, przecież ledwo sam stał się jednym. Poszedł do łazienki, w której napadł zakonnika. Natknął się tu jedynie na ciało bez głowy. Tym razem kobiety w habicie. Wyszedł i udał się na główną salę.