Ostatni Martwiec
– Mogę się napić. Powiedz mi czemu, nic nie czuję? Po zabiciu zakonnicy poczułem się jak zbity pies, chciałem umrzeć. Wcześniej byłem zakonnikiem. Teraz po spotkaniu z tobą już tego nie czuję. Czemu?
Oblevega zamyślił się chwilę. Czajnik zaczął gwizdać więc go wyłączył. Postawił na stole dwa kubki i wsypał do każdego po łyżeczce liści herbaty.
– Trzeba chwilę zaczekać. Najlepiej jest zalewać herbatę wodą około osiemdziesięciu stopni. Wtedy najlepiej się parzy – odczekał chwilę i zalał liście. Postawił jeden kubek przed Michałem, drugi przed sobą – Pytałeś, czemu nie czujesz żalu. Nie wiem. Tak to już jest. Zanim mnie spotkałeś, byłeś sam. Bałeś się i nie wiedziałeś co ze sobą zrobić. Twoje poprzednie życie dobiegło końca. Nowe się wtedy jeszcze na dobre nie zaczęło. Kiedy się spotkaliśmy i zrozumiałeś kim jestem poczułeś ulgę, prawda? – Michał pokiwał głową, ale nic nie odpowiedział. Nie chciał przerywać swojemu nowemu mistrzowi, a tym bardziej nie chciał przyznać, że odraża go to kim się stał – Służyłeś wcześniej Bogu, ale zrozumiałeś, że kiedy ja stanąłem na twojej drodze twój Bóg cię opuścił. Umarłeś i nie on cię wskrzesił, ale ja.
– Powiedz mi jeszcze. Te wizje, kiedy złapałeś mnie za rękę gdy starałem się cię ominąć. Co to było?
– A co widziałeś? Każdy doświadcza czegoś innego.
– Widziałem twój pogrzeb, tak mi się wydawało, a później ludzi, którzy byli na ceremonii, ale martwych, ze śladami ugryzień.
– To był mój pogrzeb. Kiedy to było… – Oblevega zamyślił się – Urodziłem się niemal tysiąc lat temu. Mój ojciec służył Piastom, ja również. Kiedy miałem trzydzieści jeden lat wyruszyłem na wojnę z Niemcami i tam zginąłem. Ojciec z bratem chcieli mnie pogrzebać blisko domu. Wieźli mnie niemal tydzień. W końcu dotarli do naszej wsi nieopodal Krakowa i w rodzinnej chacie odprawiono mój pogrzeb. Pochówek miał się odbyć następnego dnia. W nocy obudziłem się wygłodniały i zabiłem całą swoją rodzinę[1]. Sąsiedzi usłyszeli krzyki i zbiegli się. Byłem jak zwierzę zagonione w róg. Atakowałem każdego, kto próbował się zbliżyć. Wiedz jednak, że kiedyś wsie nie były tak wielkie jak teraz. Kilka chat, trzy, cztery rodziny w głuszy, między polami. Wybiłem wszystkich we wsi, zamieniając ją w osadę upiorów.
– I co się stało z wami? Z innymi – zainteresował się Michał.
– Musieliśmy coś jeść. Nocami atakowaliśmy pobliskie wsie i podróżnych. Pewnej nocy zanim udało mi się wrócić z łowów zobaczyłem z daleka łunę pożaru. Spalono całą wieś i stoczono bitwę. Kilkanaście wampirów przeciwko całej armii ludzi. Łapano każdego z osobna i obcinano mu głowę, a później ciało i głowę palono osobno, z obawy przed zrośnięciem. Uciekłem i tułałem się po świecie.
– Miałem jeszcze jedną wizję. Jak podajesz kielich krwi jakiemuś szlachcicowi, czy komuś takiemu.
– Ha, krew ściekającą po palu z nabitych ludzi? – Michał ponownie pokiwał głową bez słowa – Słyszałeś kiedyś o Władzie Palowniku z Siedmiogrodu, hospodarze wołoskim? – tym razem Michał zaprzeczył – A o hrabim Drakuli?
– No, o Drakuli to chyba każdy słyszał.
– No więc Wład Palownik jest Drakulą. Jest historycznym odpowiednikiem tej postaci. Jego ojciec miał przydomek Draco, czyli smok, który później za okrucieństwa, został przekształcony w Dracul, z węgierskiego diabeł. Stąd się wzięło Drakula. Nazywano go tak, bo uwielbiał torturować ludzi, głównie wbijać na pal, stąd też Palownik. To ja podałem mu puchar pełen krwi po jego transformacji w wampira. Jednak na jego dworze nie zabawiłem długo. Miał wielu wrogów, nie tylko po za granicami, ale również w państwie. Podczas oblężenia zamku przez Turków uciekłem, najpierw do Czech, a później do Polski. To na dworze Włada przyjąłem imię Oblevega. Odchodząc z zamku hospodara zabrałem ze sobą pokaźny majątek, jaki otrzymałem za przekazanie mu daru nieśmiertelności, który długo mu nie posłużył.