Opowiadania z lumpeksu - SKROMNE PRAGNIENIE
- Co się ze mną dzieje?- Pomyślała. Dlaczego zwracam uwagę na takie przyziemne drobiazgi zamiast skupić się na swoim posłannictwie i modlitwie!
Zapłaciła i szybkim krokiem poszła w kierunku placu de la Concorde. Po drodze znów mijała sklep Hermesa. Odwróciła głowę. Szła oglądając czubki swoich bezkształtnych butów. Pomyślała o swoich towarzyszkach, które tak jak ona pracowały gdzieś w szpitalach, domach opieki a nawet w więzieniach. Nie miały czasu zawracać sobie głowy torebkami albo ciuchami. Musiał im wystarczyć strój zakonny do końca ich pożytecznego życia.
- Amele, zaraz po obiedzie spotykamy się w kaplicy Św. Wincentego! Musimy omówić parę spraw na następny tydzień. – Powiedziała Siostra Przełożona Marthe Moreau. Jej głowa opięta welonem wydawała się mała, w porównaniu z resztą dużego ciała.
- Tak Siostro, rozumiem.
Pokoik, który dzieliła z siostrą Simonne, był pozbawiony jakichkolwiek kobiecych ozdób. Na ścianie wisiał krzyż z ukrzyżowanym Chrystusem, dwa łóżka, stolik, dwa krzesełka, mała szafa. a za parawanem lusterko z półeczką i małe dwie szafki na osobiste drobiazgi.
Na szerokim parapecie stała doniczka z kwiatkiem, a obok leżały dwa modlitewniki. Simonne siedziała na krzesełku z różańcem w dłoni i patrzyła
jak na drzewie za oknem harcują dwa ptaki. Światło wydobyło z jej twarzy ślady po trądziku młodzieńczym, piękne były tylko oczy: duże, bladoniebieskie tak jasne, jakby wyblakły od patrzenia w niebo.
- o Maryjo bez grzechu poczęta, módl się za nami, którzy się do Ciebie uciekamy…
To wezwanie nosiły wszystkie siostry, wyryte na Cudownych Medalikach,
a zostało podyktowane przez samą Matkę Najświętszą nowicjuszce
św. Katarzynie Laboure.
Amele dołączyła do Simonne i z różańcem w ręku i podjęła rytuał codziennego godzinnego rozmyślania. Nie mogła się skupić całkowicie. Ciągle na sekundę pojawiała się dziewczyna, którą dzisiaj spotkała, jakby były związane ze sobą czymś nieodwołalnym.
Mathilde przecisnęła się przez obrotowe drzwi hotelu. Przystanęła na chwilę
koło dużej donicy z zielonym bukszpanem i poprawiła spadające ramiączko biustonosza. Potem wolno, chwiejąc biodrami szła oglądając znowu wystawy. W tej dzielnicy było ich, co niemiara i to najznamienitszych marek od Cartier’a, Chanel po Yves Saint-Laurent’a. Czasem przystawała dłużej a nawet wchodziła do niektórych.
Tym razem zatrzymała się przed witryną, na której umieszczono torebki. Hermes wystawił swoje dwie nowości. Jedną czarną, drugą różową.
- A tu jesteś! Masz dla mnie coś? – zapytał Arnie Dumont, wyciągając rękę,
ale nie na powitanie.
- Tak, ale to niewiele, miałam tylko jednego…
- To co robisz? Oglądasz wystawy i spacerujesz? Dawno nie rozmawialiśmy
na osobności, prawda?
- Nie złość się Arny, proszę, źle się czuję… od jutra będę się starać, tylko się
nie złość…