ON &on
Może ze strachu przed ponownym rozczarowaniem? Nie odzywał się. Czułam, że sytuacja powtarza się, więc chcąc uchronić się przed kolejnym bólem to ja zerwałam - „Nasze drogi chyba się rozchodzą” - napisałam wtedy. To był mój, swoisty mechanizm obronny. Chciałam uchronić się przed ponownym, wielkim cierpieniem. Nie przewidziałam, jednak, że każdy medal ma dwie strony. Uniknęłam bólu porzucenia przez ukochanego, na rzecz utraty miłości. To ja zerwałam. Kto wie, czy gdybym tego nie zrobiła on odezwałby się. Jednak czułam, że tak by się stało.
W święta czułam się podle. Dzielenie się opłatkiem było najgorsze. Mama, życzyła mi żebym znalazła swoją miłość, a przecież ona mieszkała zaledwie szesnaście kilometrów ode mnie. Popłynęły kolejne łzy. Jak mogłam się weselić z tego święta skoro moja dusza i serce były tak zranione? Każdy milimetr mojego ciała cierpiał. Mój ból nasilił się, kiedy dostałam życzenia od niego. Człowiek, którego tak kochałam, nadal pamiętał o mnie. Może nawet byłam mu bliska? Ale to ja zerwałam i nie wiedziałam, jak to zmienić. Cała jego rodzina czuła mój ból. Jego siostra, którą spotkałam pewnego dnia, dała mi do zrozumienia, jak ważna byłam.
Tak, byłam
To wszystko się rozpadło, jak puszczony na wietrze latawiec, który wyrywa się właścicielowi z rąk pod wpływem podmuchu wiatru. Nie miałam już łez, aby płakać, moja dusza była rozdarta, a serce krwawiło. Dużo wtedy myślałam nad własnym życiem.
Moje życie stało się maską, którą przybierałam codziennie rano, by nie dać po sobie poznać moich prawdziwych uczuć. Potrafiłam się uśmiechać i żartować na zawołanie. Byłam normalną dziewczyną, która chce się cieszyć z życia. Jednak, kiedy byłam sama w domu maska spadała. Znowu byłam sobą; cierpiącą i rozdartą w sobie. Kto wie, może domownicy zauważyli, że przy nich tylko udaję, jednak nikt nigdy nie porozmawiał ze mną, na ten temat. Z każdym dniem maska przywierała do mnie coraz bardziej, nie dając dojść do głosu mojemu prawdziwemu „ja”. W końcu nie wytrzymałam postanowiłam do niego zadzwonić i wyjaśnić, przeprosić.
Zmienił numer. Straciłam nadzieję. Ułożył sobie życie i zapomniał o mnie. Tylko takie myśli krążyły po mojej głowie. Zrezygnowałam. Postanowiłam całkowicie oddać się nauce. Mimo tych wydarzeń miałam dobre stopnie. Nie poddałam się. Chciałam, jednak być komuś potrzebna. Pisałam kolegom prace. Pomagałam w angielskim. Poświęciłam się pewnej idei, co pozwoliło mi przetrwać parę tygodni. Nie wiedziałam, jak mam dalej żyć. Coraz trudniej było mi znieść myśl, że zbliżają się Walentynki - dzień, kiedy rok wcześniej po raz pierwszy puściłam do niego sygnał. Nie mogłam się z tym pogodzić.
Pewnego dnia, kiedy odrabiałam lekcje z języka rosyjskiego, zadzwoniła moja komórka. Nie znałam numeru. Odebrałam i zamilkłam, ze zdziwienia. Znowu go słyszałam. Spytał beznamiętnie, co chcę. Odpowiedziałam, że chcę wszystko naprawić i wrócić do niego. Jeszcze tego samego dnia umówiliśmy się. Pojechałam do niego mimo tego, że następnego dnia miałam ciężkie lekcje. Nic się nie liczyło. Musiałam zaryzykować. Długo rozmawialiśmy. Wrócił do mnie. Byłam szczęśliwa, jednak tylko na chwilę.