Ogień zgasł

Autor: brunokadyna
Czy podobał Ci się to opowiadanie? 0

‘Kocham mamusię! Kocham tatusia!’

 


Powinniśmy byli zostać w łóżku cały dzień. Nigdzie się nie ruszać. Mogłem też jechać z nimi, olać ognisko i te kartony.

 


Na nic tłumaczenia od dwóch miesięcy, że już jest za zimno na ogniska. W końcu wpadam na pomysł po tym, jak kupiliśmy nowy kibelek, odkurzacz i gofrownicę, że można spalić kartony. W piwnicy jest też kilka niepotrzebnych desek.

Co to za radość. Ledwie daje mi zjeść obiad po pracy.

‘Mamusia, płosie, apław, apław.’ – Mały pokazuje mamie na zsuniętą skarpetkę.

‘Już naprawiam, mój łobuziaku.’

Ubierają się do ogrodu. Borys uwielbia ogniska, siedzieć ze mną i słuchać, jak opowiadam o dzikim zachodzie i Indianach. Nic nie rozumie, ale kocha tatę, spędzać ze mną czas i słuchać mojego głosu.

‘Mamusia, buty!’

‘Tak, już zakładamy.’

‘Mamusia, ciapka.’ – Złapał się za głowę.

‘Tak, najpierw buty, kurtka, czapka i szalik.’

‘A szyje!’

‘Tak, na szyję.’

 


Słyszę ich głosy i potwornie płaczę.

Patrzę w prawo i widzę przez łzy, jak kucam przy palenisku i trzymam synka, a ten w wyciągniętej rączce ściska skręcony papier i czeka, aż podpalę, a on będzie mógł podłożyć ogień.

Potem Magda przychodzi po Borysa, mają jechać w odwiedziny do cioci, uziemionej po operacji.

Całuję żonę i szepczę do ucha.

– Szykuj się na wieczór, świntuszko.

Całuję synka, który protestuje, bo kartony i suche deski palą się pięknie.

‘Jeszcze będziemy palić ogniska. Chodź, pojedziemy samochodem’ – mówi mama.

‘Duzio, duzio, o-giska’ – odpowiada Borys.

To jest taki mądry chłopak.

 


Ciotka mieszka niedaleko, tak cholernie, nierzeczywiście niedaleko...

 


Ogień jeszcze się palił, kiedy się dowiedziałem. Zszedłem do ogrodu otępiały. Nie docierało do mnie, że już ich nie ma.

Jak nie ma?

Usiadłem na ławce i patrzyłem w dogasający ogień. Pomyślałem, że przecież to mój synek rozpalił i nie może zgasnąć. Pobiegłem po drewno do lasu, szukałem po omacku, bo było już ciemno, a nie miałem latarki, nie miałem nic. Za to wyraźnie słyszałem głos Borysa. Zawsze w tym samym miejscu, na głównej drodze, kiedy szliśmy do lasu na spacer, mówił to samo, sam go tego nauczyłem.

 


‘Di di, da da, bu bu.’

 


Ogień mojego synka pali się przez te wszystkie dni. Muszę go strzec. Nie może zgasnąć.

Nie mogę wrócić do domu. Moi ukochani są w każdym kącie. Pełno ich tam. Nie mogę o nich myśleć, bo tak ogromna miłość, jaka mnie wypełnia, w jednej chwili odcięta od odbiorników, jakimi byli, zabije mnie natychmiast. Jeśli mam żyć, muszę przeczekać, kupić czas, żeby samotność okrzepła.

Nikomu nie daję się przekonać, żeby wejść do domu. Nie byłem na pogrzebie. O niczym nie chcę słyszeć. Mama i przyjaciele przynoszą, czego potrzebuję. Jestem im wdzięczny.

To koniec.

– Za szybko. – Spoglądam na butelkę.

Nie jestem jeszcze gotowy na wspomnienia, bo każde z nich jest podpisane okrutnym: Już ich nie ma.

I wszystkim, co z tym związane. A ja jestem za miękki, żeby to przetrwać.

 


Obrazy i dźwięki tłoczą się niepowstrzymane, jak woda pod ciśnieniem przez pęknięcie w rurze. Widzę roześmiane twarze, słyszę głosy.

Czuję ciężar synka, kiedy wyciągam go z kąpieli, jego śmieszne ramionka, kiedy go ubieram. Jak przy tym rozmawiamy, jak się wygłupiamy.

Najpopularniejsze opowiadania
Inne opowiadania tego autora

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Forum - opowiadania
Reklamy
O autorze
brunokadyna
Użytkownik - brunokadyna

O sobie samym:
Ostatnio widziany: 2024-10-11 00:53:04