Morrigan: Posłanka Bogów - rozdział II
ś ludzkie głosy na zewnątrz samochodu i jakby krakanie kruka. Po chwili utonęła w mroku. Rżenie konia - odgłos, którego zupełnie nie spodziewałaby się w niebie ani w piekle. Na dłoni poczuła coś wilgotnego, letniego i mięsistego zarazem. To coś systematycznie uderzało ją lekko jakby chciało żeby otworzyła oczy. Z tego samego źródła dochodziło do jej uszu także końskie rżenie. Maggie była lekko zdezorientowana nieznaną sytuacją. Była pewna, że przekroczyła już granicę między życiem a śmiercią i że jest już w niebie. Potwierdzało ją w tym uczucie błogiej lekkości, jakby unosiła się w powietrzu. Poza tym nie odczuwała żadnego bólu i nic nie ograniczało jej ruchów. Siedziała na czymś i przypomniała sobie pewien mit. Nie pamiętała z której religii pochodził ale wiedziała, że pojawiał się w nim most prowadzący do bramy bogów. Co prawda czuła jakiś dziwny ciężar przytwierdzony do pleców ale wiedziała, że to tylko skrzydła. Nie miała się już czego obawiać. Koń, który teraz ocierał się nozdrzami o jej dłoń musiał należeć do jednego z herosów - pięknego, młodego, który zapewne po nią przyjechał. Chciała na niego spojrzeć, uśmiechnąć się i jakoś mu podziękować. Zrobiłaby dla niego wszystko czego by tylko sobie zażyczył. Otworzyła oczy ale uśmiech zamarł jej na ustach. Na pewno nie była w raju. Znajdowała się na ogromnej polanie, na której niby w ogrodzie z baśni rosły najpiękniejsze kwiaty. Maggie chciałaby je zerwać, rozkoszować się ich zapachem. Ale jak mogła to zrobić skoro siedziała w końskim siodle. Łeb zwierzęcia odwrócony w jej stronę był jak najbardziej rzeczywisty. Wpatrzone wymownie w nią oczy były pełne troski o swoją panią. - Spokojnie - jej głos był obcy, głębszy i doroślejszy. Maggie nie wiedziała gdzie się znajduje, co robi z mieczem przytroczonym do pleców i tarczą przy łęku siodła. Przyglądała się jak urzeczona białym, wysokim murom, basztom i różnorodnym flagom powiewającym na potężnym zamku. Do jego właścicieli zapewne należał ogród, w którym się teraz znajdowała i do głównej bramy prowadził brukowany trakt wiodący przez środek ogrodu. Maggie z wysokości widziała grupki ludzi krzątających się wokół zamczyska. Z odległości nie rozróżniała kolorów szat i płci zebranych ludzi. Jej wierzchowiec zastrzygł niespokojnie uszami ale nadal nie spuszczał z niej oczu, jakby chciał jej coś powiedzieć. Dziewczyna wyciągnęła z lekkim wahaniem rękę i dotknęła nią łba zwierzęcia. Zwierzę jakby się uspokoiło, zmrużyło oczy i położyło uszy po sobie gdy je pogłaskała. Koń poddawał się jej pieszczotom. Jego sierść była ciepła i przyjemna. Do uszu Maggie doleciały z wiatrem jakieś pojedyncze słowa i krzyki. Zobaczyła poruszenie wśród ludzi zebranych pod murami zamku. Wierzchowiec także widocznie je usłyszał bo ponownie nastawił pionowo uszy i parsknął zniecierpliwiony. Maggie zawsze miała bujną wyobraźnię i marzyła o przygodach, o życiu u boku księcia, turniejach rycerskich. Teraz jej marzenia się urzeczywistniały choć wiedziała, że tak naprawdę tylko straciła kontakt z rzeczywistością. - Sprawdźmy co ich tak poruszyło - powiedziała na wpół do siebie a na wpół do wierzchowca i ścisnęła mocno piętami jego boki. Koń jakby zrozumiał co do niego powiedziała. Zarżał w odpowiedzi, odwrócił łeb w stronę zamku i ruszył galopem przed siebie. Maggie bała się, że przy pierwszym ruchu konia wypadnie z siodła i na wszelki wypadek chwyciła się go mocno rękami ale nic takiego się nie stało. Wręcz przeciwnie, zdała sobie sprawę z tego jak wyśmienicie współgra z ruchem zwierzęcia - zupełnie jakby urodziła się w siodle. Bez strachu puściła siodło i dała się ponieść wierzchowcowi. Razem gnali niemal z szybkością błyskawicy i po chwili zatrzymali się pod murami zamczyska. Wrzawa i krzyki nagle ucichły i wśród zgromadzonych ludzi zaległa konsternacja. Wszyscy ustąpili z drogi ognistowłosej, uzbrojonej wojowniczce w zbroi. - Co się tutaj stało? - zapytała Maggie lekko zeskakując z siodła na ziemię. Wśród tłumu rozległy się szepty i niektórzy spogląd