Moc bursztynu cz-8
Kiedy weszła do samochodu, myślała, że się zrzyga. Marta zawiesiła jakieś niewiadomego zapachu drzewko, od którego prześmierdło całe auto. Otwarła okno i powachlowała dłonią, żeby jak najprędzej pozbyć się duszącego powietrza, który przypominał smród kocich odchodów, pomieszany z wanilią. – Cholera, jak śmierdzi - pokręciła nosem.
Otworzyła drzwi samochodu, spojrzała na ciecia, który ma nierówno poukładane w głowie i tak pilnie strzeże posesji, że prawie wcale nie spuszcza z niej oka. Na jej widok poderwał się, jak poparzony wrzątkiem i oddał ukłon prawie do samej ziemi.
- Jak ci leci, Jasiu? – spytała wesoło.
Przybiegł do samych drzwi i roześmiał się bezzębną szczęką.
- Ma pani gazetę, w której jest dużo obrazków ładnych dziewuch? – zapytał trochę sepleniąc.
Podała mu dwa kolorowe czasopisma i na dodatek wręczyła również, śmierdzące drzewko.
- Ale pachnie – pociągnął nosem i odszedł zadowolony.
Małgorzata trzasnęła drzwiami, wycofała samochód i ruszyła prosto przed siebie. Pomimo że pierwszy dzień urlopu zapowiadał się nieźle, jednak na jej ustach nie gościł uśmiech szczęścia. Była wściekła na Martę, jak mogła w jej samochodzie zawiesić takie śmierdzące gówno. – A może ta piczka, chciała mnie zaczadzić? – zamamrotała robiąc zeza. - Nic z tego moja droga, ja jestem twarda sztuka, którą niełatwo wykończyć. I jeszcze jedno ci powiem, pindo. Nie licz, że będę super teściową – zmieniła zdanie.
Kiedy wydostała się z zatłoczonego miasta: odetchnęła z ulgą. Nigdy nie lubiła korków. Nieraz wolała nadrobić kilometry, jeżdżąc bocznymi uliczkami, niż sterczeć na czerwonym świetle.
- Jak jedziesz, mendo? – wrzasnął facet, który właśnie wymuszał pierwszeństwo.
- Pieprzony kutas! – odpłaciła mu krzykiem, pokazując środkowy palec.