Mizantropia - fragment I
Mi zazwyczaj wystarczają zachowania pasywno-agresywne, bierny opór. Zazwyczaj. Ledwie wyszedłem z korytarza, gdy podszedł do mnie komicznie ubrany chłopak, chyba pracownik obsługi. Zarówno rękawy jego jaskrawo czerwonej marynarki jak i nogawki spodni były śmiesznie krótkie, niechybnie musiał to być najnowszy krzyk mody. Ukryty za kwadratowymi okularami z grubymi oprawkami nerwowo pocierał nieudolnie wyhodowany zarost, który sprawiał, że wyglądał jak smutne drzewo bez połowy liści.
- Proszę Pana, tu nie można palić. - zwrócił mi uwagę wątłym głosikiem, wskazując na papierosa.
Patrzyłem na niego nie odpowiadając. Młodzieniec o aparycji eunucha nie wzbudził mojego szacunku, nijak nie czułem się zobligowany do posłuchania go. Z drugiej strony, ten biedak niczym nie zasłużył sobie na złe traktowanie. Nie jego wina, że zamiast dorabiać sobie na roznoszeniu ulotek na ulicy, gdzie bez wątpienia by przepadł, wybrał ambitniejszą pracę w teatrze, gdzie przyszło mu się użerać z takimi jak ja. Kiedy rozmyślałem, w jaki sposób dobrodusznie zgaszę papierosa, spostrzegłem tkwiącą ledwie trzy kroki ode mnie elegantkę z loży. Dziwne, że najpierw ją zobaczyłem miast usłyszeć, poprzednio bowiem sprawiała wrażenie osoby sytuacyjnie głośnej. Trzymając w jednej ręce na wpół wypitą lampkę wina musującego, drugą gestykulowała żywo, chichocząc coś do męża i znajomych. Bez wahania zmniejszyłem dzielący nas dystans i z premedytacją utopiłem niedopałek w jej kieliszku. Nim zdążyła zauważyć nieprzyjazny postępek, a pracownik obsługi zareagować, znikam w gęstym tłumie, chwytając po drodze porcyjkę alkoholu.