Miłość, football i dobre jedzenie;) Cz.I.
Zobaczyłam nagle, że podaje mi pomarańczę i całą siłą swojej woli zmusiłam swój mózg do działania.
- Dziękuję – wyjąkałam dziwnie wysokim głosem, wrzuciłam pomarańczę do torby i czym prędzej zaczęłam odbierać od niego drżącymi rękami resztę owoców. Naprawdę miałam ochotę zapaść się pod ziemię.
- Nie ma za co – ponownie się uśmiechnął, tym razem szeroko i łobuzersko. Mało brakowało, a bym zemdlała.
Kiedy już odzyskałam wszystkie pomarańcze i odeszłam dość daleko, odwróciłam się. Po prostu musiałam to zrobić.
Zobaczyłam jak do Javier podbiegają do niego jakieś trzy rozchichotane nastolatki i błagają o zdjęcie. On, bardo zadowolony, oczywiście nie oponował, a po wszystkim odjechał swoim czerwonym ferrari.
Naprawdę nie wiedziałam jak dotarłam do mieszkania. Po prostu w pewnym momencie uświadomiłam sobie, że stoję w hallu.
- O, jesteś wreszcie! – Magda wypadła ze swojej sypialni i chciała mi zabrać torbę z zakupami, ale gdy tylko mnie zobaczyła, stanęła jak wryta.
- Rany Boskie, Anka, co ci się stało?
Zdałam sobie sprawę, że muszę się ogarnąć.
- Nic, chodź, rozpakujemy to… to wszystko.
I pomaszerowałam do kuchni.
- Jak to nic? – Magda od razu poleciała za mną, wyraźnie zaniepokojona. – Wyglądasz jakbyś…
Nie skończyła, tak jakby zabrakło jej słowa do porównania.
Ciężko westchnęłam i położyłam torbę na drewniany stół w kuchni. Nie dam rady więcej udawać, poza tym w ogóle mi to udawanie nie wychodziło.
- Okej, wiesz kogo widziałam w centrum?
- Kogo? – Magda zmarszczyła brwi, chyba zdziwiona, że mogłam znać kogoś mieszkającego w stolicy Hiszpanii.
- Javiera Garcię – wyrzuciłam z siebie w końcu.
- Kogo? – wyjąkała Magda, przez chwilę nic nie rozumiejąc. Po chwili jednak coś zeskoczyło. - Co?! Tego Javiera Garcię? Tego…
- Tego piłkarza, tak – potwierdziłam skinieniem głowy. Ręce i nogi nadal mi się trzęsły, więc usiadłam.
- O kurczę. I co?
Cóż, nie widziałam powodu, żeby jej nie opowiedzieć tej żenującej przygody.
- To, że wracałam z targu, wysypały mi się pomarańcze i wpadłam na niego. Pomógł mi pozbierać owoce. Tyle.
Magda pobladła.
- Ty żartujesz… - wyjąkała przerażona.
Pokręciłam głową.
- Anka! – wyglądała jakby zaraz miała się chwycić za głowę.
- Przestań! Zachowujesz się, jakby świat się zawalił – warknęłam wściekła, zarówno na nią, jak i na siebie.
Wiedziałam, że Magda by zdążyła poflirtować i wcisnąć Javierowi dziesięć razy karteczkę z numerem telefonu. Oczywiście nie przy zbieraniu pomarańczy, jej taka gafa by się w życiu nie przytrafiła. Ale ja nie byłam nią.
- Masz racje, sorry. Nie twoja wina, po prostu stało się.
- I tak czuje się paskudnie. To było żenujące.
Zrobiła współczującą minę, lecz zaraz potem dodała pewnym głosem:
- Chyba przesadzasz. Zwykły pech… Ale mam nadzieję, że pamiętałaś o podstawowej zasadzie w takiej sytuacji: słodki uśmiech i cycki w górę.
Oczywiście nie pamiętałam, ale nie zamierzałam się przyznawać. I nie musiałam, bo zaraz potem zapytała:
- Serio jest taki boski jak na zdjęciach?
- Nawet bardziej – odpowiedziałam rozmarzona.
Od razu wybuchłyśmy śmiechem, ale w głębi serca czułam się żałośnie.
Wieczorem Magda uparła się, by znowu iść do centrum na imprezę, ale ja już nie miałam siły.
- Nie, Magda, nie ma mowy! Jestem zmęczona, rozumiesz? Z M Ę C Z O N A!
- Wiesz co, gadasz jak stara baba – twierdziła uparcie. – Jutro odpoczniemy. No nie bądź taka, proszę…