Dopóki jestem
DOPÓKI JESTEM
Wszystko było idealne od samego początku. Mieliśmy dom, ogród, który nazwaliśmy wiśniowym sadem, dwa konie i dwie sypialnie, w których spędzaliśmy osobno czas, kiedy zatapialiśmy się w myśleniu o przeszłości. Ustaliliśmy, że każde z nas może mieć swoją przestrzeń na pamiątki i zdjęcia byłych partnerów, mężów i żon. Po co? Uczyliśmy się na błędach. Budowaliśmy naszą miłość w oparciu o wnioski. Nie mieliśmy przyjaciół. Pamiętaliśmy, czym zapłaciliśmy za fałszywe uczucia innych. Często rozmawialiśmy: o tym, co czujemy, czego chcemy, i co możemy osiągnąć. Kochaliśmy się często, z namiętnością, jakiej nie znałam wcześniej. Pamiętam każdy dzień, każdy moment, pocałunki, prośby, przeprosiny i żal. Dręczyły nas wspólne wyrzuty sumienia. Byliśmy jednym i tym samym.
- Masz dzisiaj czas, kochanie? – zapytał mnie przy śniadaniu – Chciałbym, żebyśmy razem pojawili się na balu charytatywnym. Mówiłem ci o nim wczoraj. Burmistrz stanął na wysokości zadania. - Uśmiechnął się w moim kierunku i pogłaskał obrus. Nigdy tego nie robił.
- Tak, pamiętam – odrzekłam i spojrzałam na zegar wiszący na ścianie.
Było widno. Zawsze jemy śniadania około siódmej, a zegar miał wskazówki na trzeciej. Musiał zatrzymać się w nocy.
– Oczywiście, pójdziemy razem.
Trzymałam wzrok na wskazówkach i czułam, że słabnę. Chyba upadłam. Otworzyłam oczy, ale mojego męża przy mnie nie było. Leżałam na podłodze, mój wzrok cały czas był wpatrzony w zegar, który pokazywał za piętnaście trzecią.
- Kochanie, śpisz? – Podniosłam głowę i próbowałam wstać, żeby dotrzeć z powrotem do łóżka. Arka tam nie było. Położyłam się. Chciałam zrozumieć, co się dzieje.
- To tylko sen – powiedziałam do siebie i zamknęłam oczy.
- Jesteś, nareszcie. Twój zapach.- Arek przytulił się do mnie - Kocham twój zapach.
- Dotknij mnie tak, jak dotykałeś Dorotę. Pamiętasz, mówiłeś mi o tym. Poznaliście się na Bali. - Jego dłonie były chłodne ale czułam miłość. - Miałeś wtedy dwadzieścia sześć lat, ona też. Miała rude, długie włosy i bransoletki z muszelek na nogach. Podniecał cię ich dźwięk, kiedy dotykałeś jej stóp. Delikatnie wtedy opuszczała i podnosiła ciało, żebyś mógł zobaczyć więcej. Nie przestawaj, proszę, powtarzała.
Zegar zaczął wybijać trzecią.
- Raz - liczyłam.
- Czemu się nie kładziesz? – zapytał – Jest noc, cała się trzęsiesz.
- Dwa.
Leżałam na podłodze. Kiedy otworzyłam oczy Arek stał nade mną. Było widno, chyba około ósmej, bo widziałam jak parowała poranna kawa przy naszym łóżku. Musiałam ją tam przed chwilą postawić.
- Byłaś u lekarza? – zapytał i pomógł mi wstać – Kochanie, kiedy byłaś ostatnio na badaniach?
Usiadłam na łóżku i wzięłam filiżankę w dłonie. Kawa była zimna.
- Wczoraj byłam. – Odstawiłam filiżankę. – Chyba wczoraj.
- Zostań dzisiaj w domu. Przyjadę po ciebie wieczorem. Bądź gotowa na siedemnastą.
- Dobrze. - Schyliłam głowę i dotknęłam swojej stopy. – Zerwała mi się chyba bransoletka. Widziałeś ją? – Kiedy podniosłam wzrok, Arka już nie było. Zawsze śpieszył się do tej swojej korporacji.
- Jest. – Leżała na łóżku, jakby ją ktoś ze złości porozrywał, bransoletka z małych muszelek.
- W co ja się ubiorę?
Weszłam do garderoby i założyłam niebieską sukienkę ze srebrnymi cekinami. Uwielbiałam ją. Zerknęłam do lustra.
– Schudłam i to bardzo. Czym ja się tak martwię?
Nie podobała mi się już. Zdjęłam ją i weszłam naga do pokoju Arka. Było dziwnie chłodno, jakby zapomniał zamknąć okno. Przecież wie, że nie lubię chłodu. Ciepło, tylko ciepło, nawet w sercu. Tego się nauczyłam. Usłyszałam dźwięk tłuczonego szkła. Zdjęcie Arka i moje spadło ze ściany. Po prostu spadło. Stąpałam po potłuczonym szkle, ale niczego nie czułam. Zostało na biurku zdjęcie Agaty, jego pierwszej żony. Miała na sobie niebieską sukienkę z cekinami.