Miłość, football i dobre jedzenie;) Cz.I.
Wieczorami bawiłyśmy się w dyskotekach, barach czy pubach. I kierowca miał rację, Hiszpanie chyba naprawdę kochali Polki, bo jakoś zawsze znaleźli się jacyś, którzy z chęcią dotrzymywali nam towarzystwa. Dwóch nawet nie kryło, że są zainteresowani kontynuowaniem znajomości, ale szybko gasiłam ich zapał i nie zostawiałam nawet numeru telefonu.
Czwartego dnia wstałam wcześnie rano, Magda jeszcze odsypiała wczorajszą dyskotekę. Mi się jakimś dziwnym trafem nie chciało spać, w sumie wręcz przeciwnie, byłam jakaś dziwnie niespokojna. Usnęłam może na godzinę, potem tylko wierciłam się zdenerwowana.
Po krótkim namyśle postanowiłam odwiedzić targ El Rastro w centrum, była akurat niedziela, a właśnie w ten dzień tygodnia targ był czynny. Było daleko, ale miałam ochotę na samotny spacer, zakupy i przejażdżkę metrem, nawet jeśli musiałam jechać z przesiadką.
Przez chwilę rozmyślałam w co się ubrać. Nie chciało mi się stroić, a na zewnątrz było strasznie gorąco, stanęło więc na letniej jasnej sukience w kwiatki i japonkach.
Jednak gdy stanęłam przed lustrem, zawahałam się co do kiecki. Ja, jak zwykle blada, w kremowej sukience wyglądałam nie za bardzo, a już na pewno znacznie odcinałam się od opalonych Hiszpanek. W końcu machnęłam ręką, gdyż nie miałam siły się przebierać, delikatnie się umalowałam, spięłam włosy w kucyk, założyłam swoje bezoprawkowe okulary, zarzuciłam na ramię dużą plecioną torbę, po czym, uprzednio nakreśliwszy krótki liścik do Magdy, wyszłam z domu.
Po tym, jak wysiadłam na stacji La Latina, szybko znalazłam się na El Rastro. Ludzi póki co nie było dużo, tak, że spokojnie mogłam się przejść po targu i pooglądać wystawione towary. A było tego pełno: ubrania, buty, biżuteria, wyroby ręczne, jedzenie, pocztówki i wszelakiego rodzaju pamiątki. Aż mi się w głowie zakręciło.
Wpadłam nagle na pomysł, żeby znaleźć stoiska z jedzeniem, bo chciałam zrobić jakąś sałatkę i coś dobrego na obiad. Udało mi się to dopiero po pół godzinie, a następne trzy kwadranse spędziłam na wybieraniu i kupowaniu produktów. I tak, z niezłą ilością i różnorodnością owoców, serem queso manchego, szynką jamón, winem, oliwą i świeżymi krewetkami w torbie mogłam ruszyć z powrotem na stację metra.
Z ulgą wydostałam się z targu, gdyż ścisk się zrobił nieziemski. Byłam już niedaleko La Latina i próbowałam jeszcze upchać do ciężkiej torby siatkę z pomarańczami, kiedy do kogoś dobiłam. Pomarańcze oczywiście wysypały się z siatki i potoczyły po chodniku.
- I’m sorry – wyjąkałam automatycznie, nie mogąc przypomnieć sobie, jak powiedzieć „przepraszam” po hiszpańsku.
- Nic nie szkodzi. Pomogę może… - usłyszałam słowa wypowiedziane z lekkim hiszpańskim akcentem, takim głosem, że aż poczułam skurcz serca.
Musiałam podnieść wzrok i w tym momencie ze świstem wciągnęłam powietrze, po czym wstrzymałam oddech.
Przede mną stał wysoki na ponad metr osiemdziesiąt młody mężczyzna z wesołym błyskiem w cudownych brązowych oczach. Włosy, jasnobrązowe, poprzetykane gdzieniegdzie pasemkami ciemnoblond, niedbale opadały mu na czoło, a na ustach igrał delikatny uśmiech. Poza tym markowa koszulka bez rękawów ukazywała umięśnione ramiona pokryte tatuażami.
Nie miałam pojęcia co na mnie tak zadziałało, czy te błyszczące oczy, czy nieziemski uśmiech. Pewnie i to, i to, razem z całą resztą. Czułam, jakby świat wokół mnie przestał istnieć, a serce waliło mi jak oszalałe. I nie pomagało to, że wiedziałam kto stoi przede mną.
Takie moje szczęście, albo i pech, że patrzyłam prosto na Javiera Garcię, czołowego obrońcę Realu Madryt. Wyglądałam pewnie przy tym jakbym była niespełna rozumu, a co gorsza nie mogłam się zmusić do wypowiedzenia ani słowa.