Między Krakowem a Manhattanem
Razem stanowiłyśmy niezły kwartet, barwną czwórkę najbliższych w świecie istot. Drobna, rudowłosa, piegowata, z krótką, nastroszoną fryzurką Aśka. Nieco wyniosła, wysoka blond piękność o zimnej, szlachetnej urodzie – Beata. Apetyczna Karolina ze swoimi kruczoczarnymi włosami, lekko śniadą cerą i zaokrąglonymi kształtami. I ja – średniego wzrostu szczupła szatynka o wielkich czarnych oczach. Spędzałyśmy razem wszystkie wolne chwile: obiady w mlecznym barze w przerwie zajęć, kolacje we wspólnie wynajmowanym mieszkaniu, weekendy w krakowskich knajpach i ciepłe wiosenne dni na Plantach. Wspólnie przygotowywałyśmy się do wszystkich egzaminów, przesiadywałyśmy w czytelniach, z których w końcu prędzej czy później nas wyrzucano po kolejnym ataku naszej słynnej wśród znajomych głupawy. Potrafiłyśmy śmiać się godzinami, całymi dniami gadać i nigdy nie byłyśmy sobą znudzone.
Główne tematy były trzy. Temat numer jeden to uczelnia i wszystkie sprawy związane z naszymi studiami. Obie z Beatą byłyśmy w tym samym wieku i studiowałyśmy dziennikarstwo na jednym roku. Rok młodsza Aśka była na historii sztuki, a Karolina, dobrych parę lat starsza od nas, od jakiegoś czasu usiłowała obronić pracę dyplomową z psychologii. Była typem wiecznej studentki. Z Beatą poznałyśmy się na egzaminach wstępnych, Aśka była z mojego miasta, a Karolinę poznałyśmy, kiedy wdała się w krótki, acz płomienny romans z najlepszym przyjacielem mojego ówczesnego chłopaka. Tamte związki szybko się rozpadły, a nasza znajomość przetrwała lata. Byłyśmy razem, kiedy zmarł tato Beaty, a jej mama wpadła w depresję. I wtedy, kiedy pierwszy raz w życiu pomyślałam, że wreszcie spotkałam faceta, którego nie mam ochoty rzucić po roku i chyba go kocham i chcę wyjść za mąż i cerować mu skarpety, a wtedy on mnie rzucił. I również wtedy, gdy Aśka musiała powtarzać rok i nienawidziła wszystkich facetów, bo jeszcze nie rozumiała, że woli dziewczyny. I wtedy, kiedy Karolina trafiła do szpitala po okropnym wypadku samochodowym. Zawsze miałyśmy siebie. Faceci przychodzili i odchodzili, rodzina była gdzieś daleko i nigdy nas nie rozumiała. Ale jedno było pewne i niezmienne jak to, że po nocy przychodzi dzień, a po zimie wiosna. Zawsze za każdą z nas murem stała pozostała trójka. I tak oto wspólnie przebrnęłyśmy przez pięć lat studiów, w przypadku Aśki sześć, a Karoliny chyba z dziesięć. Ale kto by to liczył...
Oprócz studiów tematem numer dwa była szeroko pojęta rozrywka. Byłyśmy maniaczkami teatru, przez wiele lat bywałyśmy na wszystkich ważnych premierach w Teatrze Starym. Zawsze udawało nam się jakoś wycyganić wejściówki, rzadko w wygodnych fotelach, częściej na schodach, ale żadnej z nas nie robiło to różnicy. Poza tym koncerty, filmy, imprezy, knajpy...Jako stałe bywalczynie Kazimierza nieustannie przesiadywałyśmy ze znajomymi w Alchemii, Mleczarni, Kolorach, Singerze i innych uroczych zakątkach. Przez szkło przewijało się czerwone wino, wiśniówka i piwo. Popielniczkę zapełniałyśmy petami w ciągu godziny, chociaż pewnie nie ma się czym chwalić. Za oknem noc, w uszach muzyka, upojne noce z tańcami na barze.
Czasem zdarzali się mężczyźni. To temat numer trzy. A może najważniejszy? My z Beatą, nie wiedzieć czemu, byłyśmy zdeklarowanymi monogamistkami. Zawsze miałyśmy jakieś poważne związki, trwające miesiącami, a czasem i latami. Szalone epizody w postaci całowania się w damskiej toalecie z nieznajomymi przystojniakami należały do niezwykle rzadkich wyjątków. Aśka i Karolina były typem eksperymentatorek. Aśka dlatego, że szukała wśród nieodpowiedniej płci, a Karolina dla samej przyjemności eksperymentowania – kochała mężczyzn i seks. Nie bała się sięgać po jedno i drugie. Zresztą jedno i drugie oznaczało to samo. Seks. Dużo seksu. Większość imprez kończyła się tak, że Aśka z Karoliną wracały dopiero następnego dnia. Aśka zazwyczaj na kacu moralnym i nie tylko, a Karolina pełna sił witalnych i radosna jak skowronek. Niczym wampir energetyczny wysysała ze swoich kochanków siły na kolejny tydzień. Do następnego weekendu...